Krzątactwo codzienności
"Jak zwykle na ostatnią chwilę. Właściwie droga od domu do autobusu nie jest długa, jeśli mam czas, ale zbyt długa, gdy się śpieszę. trzeba szybko iść. Najprędzej jak to możliwe. Od wyjścia z klatki do rogu szkoły (...). Półbiegiem od narożnika boiska i chodnikem pomiędzy blokami osiedla (...), wyraźnie zaczynam zwalniać, a należałoby przyśpieszać (...). Co parę kroków torba zsuwa mi się z ramienia. Też jest za duża, zbyt wypchana, za ciężka. (...) Wytrzymuję to, denerwujące zsuwanie aż do momentu, gdy już-już prawie spada. Poprawiam. Zwalniam. Więc znów próbuję biec. Ból mięśni. Byle do sklepu na końcu osiedla. Chwilami udaje mi się przyspieszyć mimo niemrawości nóg. Teraz już wyraźnie zaczynam ze sobą walczyć. Dławi w gardle. Trzeba zwolnić. (...) Do przystanku jeszcze sto metrów. Teraz wyraźnie słychać jadący autobus, albo nawet dwa. Biegnę. Może któryś dla mnie. Z tego miejsca nie widać, bo jezdnię załaniają krzaki i drzewa (...). Biegnę (...), bo dopiero przez ostatnie kilka metrów będę widziała co jedzie. Zwalniam. Nic nie widzę. Przyspieszam. Mój autobus! Biegnę. Rozrywa płuca. Dopadam. Dopadam. Dopadam. Ostatnia. Wreszcie otwarte drzwi.