Pojęcie kanon lektur, choć nie zawsze uświadomione, towarzyszy człowiekowi od bardzo dawna i jest - w sposób oczywisty - związane z rozwojem pisma, a więc jednego z największych intelektualnych wynalazków ludzkości.
Pierwsze odmiany pisma (por.: p. piktograficzne lub p. ideograficzne) przekazywały albo proste treści „z pogranicza religii, magii i sztuki” , albo – służyły celom ściśle użytkowym: za ich pomocą prowadzono m.in. państwowe rachunki, dokonywano spisów ludności, spisywano kroniki. Dlatego za moment przełomowy dla cywilizacji oraz, co ważne – literatury, rozumianej za Stefanią Skwarczyńską jako "zbiór wszystkich sensownych tworów słownych" – należy uznać XI w. p.n.e., kiedy wynaleziono zapis alfabetyczny (z którego, poza pewnymi zmianami, korzystamy do dziś), umożliwiający przekazywanie bardziej zróżnicowanych treści.
Oczywiście, starożytne pismo Fenicjan i – choćby – część drugą Dziadów Adama Mickiewicza dzielą setki lat, zmiany cywilizacyjne, rozwój myśli literackiej oraz kilkanaście transformacji światopoglądowych. Nie można jednak zapominać, że gdyby nie (banalny – wydawałoby się) wynalazek pisma, dziś nie istniałyby żadne z wielkich dzieł, tworzących światowe, narodowe, lokalne lub prywatne kanony lektur. Kanony – czyli właściwie co?
Definicja w Słowiku języka polskiego PWN określa kanon jako: „normę ogólnie przyjętą; zbiór zasad, ustaw, tekstów o podstawowym znaczeniu” . Podobne wyjaśnienie znajduje się w Słowniku wyrazów obcych Władysława Kopalińskiego – autor  również podaje, iż jest to: „reguła, norma, prawidło, wzorzec, zasada”, natomiast słowo kanoniczny to według niego: „ogólnie przyjęty, autentyczny, obowiązujący, zgodny z kanonami”. Z kolei Michał Głowiński w Słowniku terminów literackich odnotowuje, że pojęcie kanon wywodzi się z języka greckiego (wzorzec, miara), a współcześnie oznacza – po pierwsze: „zespół tekstów uważanych w danej religii za obowiązujące”, a po drugie – „zespół tekstów tworzących klasyczne pozycje danej literatury narodowej”.
Według  mnie,  to drugie  znaczenie  kanonu  zaproponowane  przez  Głowińskiego  jest najtrafniejsze  i – w myśl tej definicji – przedstawię dziesięć pozycji książkowych (ułożonych
w kolejności „od najważniejszych”), które z całą pewnością są klasykami polskiej literatury. Co oczywiste, będzie to kanon subiektywny, dlatego nie pokryje się (w każdym razie nie w całości) z listami lektur ułożonymi przez Ministerstwo Edukacji Narodowej lub kanonami tworzonymi w uznanych periodykach.
Na pierwszym miejscu mojego kanonu znalazło się dzieło Adama Mickiewicza: Pan Tadeusz czyli Ostatni zajazd na Litwie. Zarzut „szkolności” tej pozycji jest według mnie niesłuszny, gdyż ma, krzywdzący dla utworu, wydźwięk pejoratywny. Fakt, że Pan Tadeusz został sklasyfikowany przez badaczy jako wzniosła epopeja narodowa, dzieło unikatowe i wybitne, nie oznacza, iż musi być odczytywany przez pryzmat patetycznego, poważnego i trochę przestarzałego patriotyzmu. Równie dobrze książkę tą można przecież czytać jako romans, a nawet kryminał lub swoistą opowieść przygodową. I właśnie ze względu na tak szerokie możliwości odbioru uważam, że każdy Polak, czy – szerzej – każdy użytkownik języka polskiego, powinien poznać tych dwanaście ksiąg, nawet jeśli nie w całości, to chociaż fragmentarycznie. Zyska wtedy szansę, by przekonać się, iż czytanie (nawet „wiekopomnego dzieła”) może być tak samo (jeśli nie bardziej) „wciągające” jak dobry film, czy gra na konsoli.  
Moją drugą propozycją jest – paradoksalnie – Trans-Atlantyk Witolda Gombrowicza, wydany w 1953 roku, a więc prawie 120 lat po opublikowaniu epopei naszego Wieszcza. Pozycja ta została wpisana w  kanon świadomie, jako jaskrawa opozycja względem Pana Tadeusza. Celem takiego zabiegu jest skłonienie czytelnika do próby obiektywnego spojrzenia na Polskę sarmacką (czy w ogóle – na polską historię) i cechy narodowe Polaków, które przez Mickiewicza są gloryfikowane, a przez Gombrowicza – wyśmiane. Takie zderzenie dwóch zupełnie odmiennych i skrajnie subiektywnych postaw może zaowocować względnie wyważoną, pozbawioną dewiacji oceną losów kraju i wyciągnięciem ważnych wniosków na przyszłe lata.
Na trzecim miejscu wpisałam Lalkę Bolesława Prusa. Wybór ten był podyktowany po pierwsze – faktem, że jest to powieść panoramiczna, ukazująca kilka warstw społecznych, a po drugie – że dzieło to jest (mimo wszystko) obecne w świadomości Polaków. Argument, że jest to książka przestarzała, bo powstała w okresie pozytywizmu nie ma racji bytu – autor XIX-wieczny porusza w niej przecież problemy aktualne także w wieku XXI. Są to: drastyczne różnice majątkowe w społeczeństwie (od pławienia się w bogactwie po życie w skrajnej nędzy), ogromna wartość pieniądza, który dzisiaj też „otwiera każde drzwi” oraz kruchość egzystencji człowieka, który jest marionetką w rękach korporacji, musi stale dopasowywać się do wymogów społecznych oraz stanowi małą część potężnego łańcucha produkcyjno-konsumpcyjnego. A kiedy jego mechanizm zepsuje się – jest, jak pozytywki w sklepie Wokulskiego, chowany do szafy, bezużyteczny.
Czwarte miejsce przypadło Chłopom Władysława Reymonta. Zdaję sobie sprawę, że powieść licząca, zależnie od wydania, około 700 stron, może przerażać niektórych czytelników. Dla złagodzenia efektu „przytłoczenia” proponuję więc czytać ją „odcinkami” – gdyż jest to, podobnie jak Lalka i Pan Tadeusz, bardzo dobrze napisany romans, powieść obyczajowa, kryminał i komedia w jednym. Reymont świetnie opisuje ludzkie charaktery i doskonale oddaje tragizm lub komizm sytuacji. Odbiorca, czytając Chłopów, ma zatem wrażenie, że wspólnie z Jagną przeżywa „konflikt antyczny”, którego skrajnymi biegunami są Antek i stary Boryna, że razem z Hanką zamartwia się nad losem dzieci i, że w ostatniej chwili uchyla się przed ciosem, w czasie bitwy o las.
Pozycja piąta wprowadza zmianę, gdyż z terenów wiejskich, przenosimy się do miasta i  to od razu do stolicy, przez którą wędruje główny bohater Małej apokalipsy Tadeusza Konwickiego. Wybrałam tą książkę, ponieważ stanowi pewien rozrachunek z przeszłością, z historią, ale dokonuje tego w inny sposób niż wcześniej wymienione dzieła. Zadaje pytanie, czy w świecie zatartych znaczeń – a więc także dzisiaj – możliwy jest jeszcze „czyn romantyczny”, to jest: działanie jednostki „dla Sprawy”. Mówi o „samobójstwie na zamówienie”, ale, co ważne, nie chodzi tu tylko o dosłowną śmierć, lecz także na przykład o sprzeniewierzenie się sobie dla osiągnięcia korzyści, o „wynaturzenie się z własnej natury”, o działanie pod naciskiem w myśl hasła: „bo tak trzeba i kropka”. Konwicki pokazuje, że takie „samobójstwo” przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie, gdyż jest od początku do końca wyreżyserowane, sztuczne, narzucone i jedyną korzyścią z niego płynącą będzie (oczywiście także symboliczna) marna wypłata dla dziennikarza – autora notki o „kolejnym samobójcy, który nieżałowany przez nikogo odszedł z tego świata”.
Propozycją szóstą w moim subiektywnym kanonie lektur jest dramat Sławomira Mrożka Tango. Uznałam, że ta sztuka musi znaleźć się w spisie „klasyków” polskiej literatury, gdyż dzisiejsze społeczeństwo – tak jak jedna z postaci dramatu – chodzi „w rozpiętej piżamie” i za nic w świecie nie chce jej zapiąć, a myśl o „gorsecie tradycji” oraz „pachnącym naftaliną garniturze kultury” (tak przecież już niemodnym!) przyprawie je o obrzydzenie. Nie da się także ukryć, że współcześnie mamy do czynienia z pokoleniem Edków, którzy prowadzą pozostałą część ludzkości w śmiesznym korowodzie, przy wtórze fałszujących instrumentów, w bliżej nieokreślonym kierunku. Lektura sztuki Mrożka ma zatem, w założeniu, uświadomić czytelnikom, że jeżeli nie zawetują prymatu Edków, utracą nie tylko możliwość powrotu do formy (bo ta przestanie istnieć), lecz w ogóle możliwość powrotu do czegokolwiek, gdyż jedyną rzeczywistością będzie świat rozkładu wartości.
Pozycja siódma i ósma na mojej liście to ukłon w stronę obecnego w każdym z nas dziecka. Bajki biskupa Krasickiego oraz Baśnie i legendy polskie są ważne, ponieważ pozwalają przypomnieć sobie (a czasami także – poznać po raz pierwszy) „zaplecze” kultury polskiej. Uczą poprzez zabawę – są rymowanymi bądź pisanymi prozą zagadkami, które czytelnik z niekłamaną przyjemnością rozwiązuje. Dają też wytchnienie od patetycznych dzieł i na zmianę – to straszą złym Popielem, którego myszy zjadły, to rozśmieszają siedzącym na księżycu Twardowskim. 
Miejsce dziewiąte zajmuje poezja – i tutaj pozostawiam czytelnikowi właściwie nieograniczoną dowolność. Zaznaczam jednak, że, aby móc wyrobić sobie przy najmniej ogólną opinię o polskiej liryce, watro sięgnąć tak do literatury XX wieku, jak i do epok dawnych.
Wśród poetów bliższych czasom współczesnym, proponuję np. Stanisława Barańczaka, który tworzył poezję silnie zaangażowaną w sprawy Polski (także w wersji  PRL-owskiej). Można go jednak czytać pod innym kątem – nie jako komentatora politycznego, lecz po prostu jako obserwatora, kronikarza codzienności (tomy: Korekta twarzy, Chirurgiczna precyzja). 
Drugą postacią ze sceny poetyckiej XX wieku wartą literackiego poznania jest Wisława Szymborska. Polecam zwłaszcza tom Wszelki wypadek, który jest połączeniem słynnej ironii poetki, zadumy i filozofii, ale w „wydaniu codziennym”, prostej i zrozumiałej dla każdego.
Ostatnim dość kontrowersyjnym, choć w mojej opinii koniecznym, wyborem jest poezja Rafała Wojaczka – „poety przeklętego”, który równocześnie pisze o biedronce, psie, kocie i motywie kosmosu i łamie społeczne tabu niemówienia o niewymawialnym. Wojaczek, co według mnie jest bardzo ważne, porusza tematy egzystencjalne i ostateczne, nie zapominając przy tej okazji o świecie mikro, bez którego nie istniałby przecież świat wielkich i ważnych spraw, gdyż po pierwsze – nikt nie wiedziałby, że są one ważne (bo nie miałby porównania np. wobec mrówki), a po drugie – to właśnie mikroorganizmy są odpowiedzialne za równowagę w przyrodzie – wszystkie większe stworzenia są więc od nich zależne na każdym etapie życia, od narodzin, aż do śmierci.
Z repertuaru epok dawnych, proponuję: poezję Norwida, spokrewnionego przez matkę z królewskim rodem Sobieskich, twórczość zamyślonego Asnyka oraz utwory wiecznie skłóconych: Mickiewicza i Słowackiego – to wędrujących w blasku księżyca przy srebrnych wodach Świtezi, to płaczących rzewnie, wpatrzonych w zachodzące nad morzem słońce. Kompozycji powinna dopełnić jeszcze Sofijówka Stanisława Trembeckiego, która jest dla mnie poematem tak niezwykłym i niepowtarzalnym, że niedającym się ująć w ramy opisu.
Ostatnią pozycją na mojej liście jest powieść Kazimierza Brandysa – Wariacje pocztowe. Książka ta składa się z listów kolejnych potomków rodu sarmackiego do ich ojców. W pismach tych, tłem dla faktycznej treści (romansów, przygód, rozterek, przemyśleń) są wydarzenia z historii Polski, ale nakreślone szczątkowo i – dodajmy – subiektywnie. Co ciekawe, książka ma kompozycję otwartą, dlatego współczesny czytelnik może śmiało odpisać na ostatni z listów i potwierdzić tym samym tezę o nieprzerwanej kontynuacji losów świata, narodu, jednostki.
Kończąc, pragnę jeszcze raz podkreślić, że przedstawiony tutaj spis klasycznych lektur jest moim osobistym wyborem – nie mogę narzucać więc innym odbiorcom literatury takiej kolejności czytania ani tych konkretnych tytułów. Decyzja, ale i odpowiedzialność za dokonane wybory leży zawsze po stronie czytelnika. To on, nierzadko na równi z autorami, kreuje polską scenę literacką – ma przecież pewne oczekiwania, potrzeby, gusta. Musi też sprostać trudnemu zadaniu i równocześnie być: „reżyserem”, „suflerem”, „aktorem”, „widzem” – to znaczy: projektować, podpowiadać, współodczuwać, oceniać.

I właśnie dlatego tak ważne jest, żeby swoje role grał świadomie, bo improwizacja na żywym organizmie, którym jest literatura, może okazać się zbyt ryzykowna. 


Bibliografia:

1. Diringer D.: Alfabet czyli klucz do dziejów ludzkości. Warszawa 1972.
2. Drabik L., Kubiak-Sokół A., Sobol E., Wiśniakowska L.: Słownik języka polskiego PWN. Warszawa 1996.
3. Głowiński M., Kostkiewiczowa T., Okopień-Sławińska A., Sławiński J.: Słownik terminów literackich. Warszawa 2000.
4. Kopaliński W.: Słownik wyrazów obcych i zwrotów obcojęzycznych.  Warszawa 1985.
5. Skwarczyńska S.: O pojęciu literatury stosowanej. W: Szkice z zakresu teorii literatury. Lwów 1932.

O autorze

Obrazek użytkownika josapa_721

Joanna Sapa

Jestem studentką II roku studiów magisterskich na kierunku Filologia polska na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. W ramach studiów realizuję dwie specjalności: nauczycielską oraz specjalność literaturoznawczą. Brałam czynny udział w kilku konferencjach naukowych o zasięgu ogólnopolskim i międzynarodowym; kilka moich artykułów naukowych oraz popularnonaukowych ukazało się drukiem. Zainteresowania naukowe rozwijam na spotkaniach Koła Teorii Literatury UŚ. Jak każdy rasowy Filolog, bibliotekę traktuję niemal jak dom, choć z moim zamiłowaniem do czytania, konkuruje – równie silna – chęć tworzenia własnych tekstów. Dlatego stworzyłam blog "Filologos", na którym będę prezentować tekstowe efekty moich literackich fascynacji.

Wpisy: 10

Najpopularniejsze wpisy autora

05.04.2016

Ty jesteś jak zdrowie...

Joanna Sapa w blogu: Filologos
16.02.2016

Kanon(y)

Joanna Sapa w blogu: Filologos
17.10.2016

Krzątactwo codzienności

Joanna Sapa w blogu: Filologos
21.03.2016

Dziś: Światowy Dzień Poezji

Joanna Sapa w blogu: Filologos
15.02.2016

Człowiek - czytnik?

Joanna Sapa w blogu: Filologos
03.10.2016

Niektórzy lubią poezję

Joanna Sapa w blogu: Filologos