Czego uczy nas chińsko-tajwańska wojna informacyjna?
Internet jest miejscem, które nie tylko umożliwia swobodną wymianę informacji. Może też być narzędziem służącym skutecznemu rozsiewaniu propagandy i manipulowaniu faktami. Na przykładzie wieloletniej wojny informacyjnej pomiędzy Chińską Republiką Ludową a Republiką Chińską możemy zobaczyć, jakie praktyki dezinformacji są szczególnie efektywne, ale też w jaki sposób możliwa jest ochrona przed fałszywymi treściami.
Codziennie zalewa nas potok informacji. Zwłaszcza internet jest podatnym gruntem dla propagandy i dezinformacji, którym sprzyjają algorytmy podbijające sensacyjne nagłówki. O tym, jak rozpoznać fałszywe treści i bronić się przed nimi, mówi specjalista z zakresu komunikacji społecznej i mediów dr hab. Robert Rajczyk, prof. UŚ z Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Badacz na przykładzie propagandy chińskiej i rosyjskiej porównuje różne strategie kreowania użytecznych dla tych państw narracji.
WERONIKA CYGAN-ADAMCZYK: Cały czas jesteśmy bombardowani z różnych stron informacjami i obrazami, których prawdziwość nie zawsze możemy od razu potwierdzić. Rosyjska agresja w Ukrainie czy izraelsko-palestyńska wojna to konflikty, które możemy niemal na bieżąco śledzić w internecie, choć coraz częściej trudno nam stwierdzić, czy to, co widzimy, nie jest wynikiem manipulacji, deepfakiem lub jakąś formą propagandy. Czy to oznacza, że jesteśmy w stanie permanentnej wojny informacyjnej?
PROF. ROBERT RAJCZYK: Nie nazwałbym tego permanentną wojną informacyjną, bo ona zakłada zawsze istnienie co najmniej dwóch stron konfliktu. Powiedziałbym raczej, że jesteśmy przedmiotem permanentnej rywalizacji perswazyjnej, czyli opartej o narrację. Żyjemy w czasach, w których, aby coś sprzedać, musimy stworzyć do tego opowieść budzącą emocje. Jeśli jest sformułowana w taki sposób, że wpływa na odbiorcę, wtedy jest skuteczna. Tak naprawdę to rozwiązanie jest obecne w naszej cywilizacji w zasadzie od jej zarania. Nawet rysunki naskalne, które pierwotni ludzie zostawiali w swoich jaskiniach, były formą propagandy. Chodziło o to, by tym odbiorcom, którzy ujrzą te obrazy na skale pozostawić informację: tu mieszkają ludzie, którzy wspaniale sobie radzą w polowaniu – są silni, zorganizowani, w związku z czym lepiej z nimi nie zadzierać.
WERONIKA CYGAN-ADAMCZYK: Z wagi właściwie poprowadzonej narracji doskonale zdają sobie sprawę Chińczycy, od dawna zabiegający o przyłączenie Tajwanu. W tym roku powodem do ich niezadowolenia był wybór nowego prezydenta w Republice Chińskiej. Został nim William Lai z Demokratycznej Partii Postępowej (DPP), zaprzysiężony w maju. Chińska Republika Ludowa (ChRL) sięgnęła po tradycyjne metody w postaci ćwiczeń wojskowych w pobliżu wyspy. Czy w internecie również dało się zauważyć wzmożone działania przed tajwańskimi wyborami oraz w ich trakcie?
PROF. ROBERT RAJCZYK: Oczywiście! I w tym przypadku uważam, że jak najbardziej można mówić o wieloletniej wojnie informacyjnej. Jej początków należy doszukiwać się jeszcze w latach 20. XX wieku, kiedy powstała Komunistyczna Partia Chin (KPCh), rywalizująca z Kuomintangiem Chang Kaj-szeka. Ten ostatni sprawował władzę aż do 1949 roku, kiedy po przegranej wojnie domowej z komunistami musiał się ewakuować z 2 milionami swoich zwolenników na Tajwan. Obecna wojna propagandowa pomiędzy Chińską Republiką Ludową a Republiką Chińską trwa w zasadzie od tamtego czasu i przybiera różne formy. W latach 50. były to np. ogromne głośniki, z których emitowano perswazyjne przekazy z wyspy do rodaków żyjących na kontynencie. Oczywiście z biegiem lat zmieniły się technologie. Obecnie mamy do czynienia z walką przede wszystkim elektroniczną. Jedna z tajwańskich telewizji, która otwarcie odnosiła się krytycznie do własnego rządu, w dodatku z wyraźnym przesłaniem prochińskim, nie dostała przedłużenia koncesji na nadawanie. Tajwańczycy mają na tę praktykę określenie red media, czyli media, gazety lub portale informacyjne mniej lub bardziej prochińsko nastawione. Nie zapominajmy również o chińskich trollach, którzy robią wszystko, co mogą, aby wpływać na dyskurs publiczny na Tajwanie. Tego rodzaju wpływy nasilają się zwłaszcza przed wyborami i tak też było tym razem. Wpływy chińskie nie odnoszą się zresztą tylko do propagandy. Przenoszą się także na złowrogi wpływ polityczny, w którym sufluje się np. narrację, która popiera lub popierała partię opozycyjną wobec obecnego prezydenta Williama Laia.
Zwróciłbym uwagę na jeszcze jedną rzecz. Słynna formuła „jeden kraj, dwa systemy” została wymyślona przez kontynentalne Chiny w latach 80. specjalnie na potrzeby oferty politycznej dla Tajwanu. Chciano pokazać, że możliwe jest funkcjonowanie w jednym państwie, ale w dwóch systemach polityczno-społecznych. Poligonem doświadczalnym tego rozwiązania miała być autonomia dla Hongkongu, który w 1997 roku wrócił do Chin jako była kolonia brytyjska. W 1999 roku to samo uczyniono z Makau jako byłą kolonią portugalską. Z tym ostatnim nigdy nie było problemów, bo od czasu rewolucji goździków w 1974 roku w Portugalii tamtejsze władze niespecjalnie interesowały się swoją kolonią. Poza tym w Makau KPCh zawsze miała silne wpływy. Zupełnie inaczej jednak sytuacja wyglądała w Hongkongu. Na długo przed pandemią pojawiły się różne formy oporu społecznego oraz protestów obywatelskich. Zaczęło się od protestu przeciwko programowi nauczania, potem związane z próbą wprowadzenia chińskich porządków w zakresie bezpieczeństwa wewnętrznego. Efekt był taki, że zupełnie spacyfikowano pokojowe demonstracje i prodemokratyczny ruch społeczny w Hongkongu, pokazując tym samym Tajwańczykom, że formuła „jeden kraj, dwa systemy” może skończyć się u nich podobnie.
Stwierdzam, co wynika nie tylko z moich badań, ale też wielokrotnych pobytów na wyspie, że w tej sytuacji Chiny kontynentalne właściwe odcięły sobie jakąkolwiek możliwość negocjacji czy współpracy ze społeczeństwem tajwańskim. Oczywiście działa w kraju partia Kuomintang, która ma prochińską postawę. Nie znaczy to jednak, że opowiada się za natychmiastową i bezwarunkową integracją z ChRL. Ma natomiast prochińskie nastawienie, a przez to istnieje możliwość oddziaływania przez Chiny na życie polityczne Tajwanu. Inne sposoby nie są już tak skuteczne. Wywieranie wpływu przez media społecznościowe, czy gazety jest dużo słabsze, w świetle tego, że Tajwańczycy są niezwykle światłym, bardzo dobrze wykształconym społeczeństwem. Na dodatek jest to dynamicznie rozwijająca się demokracja, w której transparentność władz publicznych jest na najwyższym poziomie. Ta daleko posunięta transparentność oraz wysoki poziom demokracji społecznej to jest skuteczna szczepionka przeciwko propagandowym oddziaływaniom.
WERONIKA CYGAN-ADAMCZYK: Wspomniał Pan Profesor o trollach – to coś, co nieobce nam jest również w Polsce. Dużo mówi się o całych farmach rosyjskich trolli, które w internecie rozsiewają prorosyjską narrację w kontekście trwającej wojny w Ukrainie. Czy działania chińskich trolli różnią się od rosyjskich? Jak propaganda w wydaniu dalekowschodnim różni się od europejskiej?
PROF. ROBERT RAJCZYK: Powiedziałbym, że różnica jest dosyć istotna i wynika przede wszystkim z modelu kulturowego. Generalnie cała Azja, w tym także Półwysep Arabski, to obszar, w którym dominują elementy tzw. kultury wysokiego kontekstu, gdzie wielu rzeczy nie mówi się wprost, w przeciwieństwie do kultur niskiego kontekstu, które są obecne na Zachodzie. W tym drugim przypadku liczy się indywidualizm i konstruktywna krytyka (oczywiście oparta o weryfikowalne, sprawdzalne i autentyczne argumenty) jest wręcz pożądana. W kulturach wysokiego kontekstu z kolei konstruktywna krytyka nie może być wyrażona wprost. Chodzi o „zachowanie twarzy”, o to, żeby interlokutor nie poczuł się niekomfortowo podczas rozmowy. Mówię o tym dlatego, że propaganda chińska w dużej mierze (przynajmniej tak wynika z moich badań) jest robiona w „białych rękawiczkach”. Nie jest tak łopatologiczna, siermiężna, bezpośrednia, grubiańska i prymitywna jak ta, którą znamy z terenu Europy, a zwłaszcza z oddziaływań rosyjskich ośrodków propagandowych. Te ostatnie podsycają wszelkie możliwe istniejące konflikty wewnętrzne, waśnie narodowościowe i próbują w ten sposób wywierać wpływ, szerząc chaos informacyjny głównie przy pomocy dezinformacji.
Chińczycy poza tym myślą długofalowo. Ich działania są obliczone na długie lata. To długoterminowe strategie związane np. z tym, że kapitałowo przejmują udziały i zyskują dominującą pozycję w strukturze własności w różnych stacjach telewizyjnych na obszarze Afryki. Potrafią czekać kilka, nawet kilkanaście lat po to, by przy pomocy będących w ich własności mediów konkretne stacje telewizyjne prezentowały chiński punkt widzenia na świat. Algorytm jednej z najbardziej popularnych platform społecznościowych, czyli TikToka, który ma biznesowe powiązania właścicielskie z chińskimi władzami, jest pomyślany w taki sposób, aby użytkownicy otrzymywali przede wszystkim takie informacje, które są zgodne z chińskim punktem widzenia na świat i ich postrzeganiem tego świata. Dotyczy to takich drażliwych kwestii, jak prześladowania Ujgurów, kwestia niezawisłości autonomicznego Tybetu. Jest wreszcie sprawa Tajwanu, który Pekin uważa za swoją zbuntowaną prowincję i jest to forsowanie kuriozalnego punktu widzenia, ponieważ Tajwan nigdy w swojej historii nie należał do Chińskiej Republiki Ludowej (z maleńkim wyjątkiem, gdy był we władzy zwolenników jednej z poprzednich chińskich dynastii w czasach, kiedy Chiny wciąż były cesarstwem). ChRL powstała w 1949 roku, natomiast Tajwan wrócił do Republiki Chińskiej w 1945 roku, co Chang Kaj-Szek ustalił razem z Churchillem i Rooseveltem na konferencji w Kairze. Zatem roszczenia ChRL do Tajwanu nie mają w moim odczuciu żadnego umocowania historycznego ani prawnego. Mimo to Chińczycy bardzo skutecznie sprzedają te narracje na świecie albo próbują udaremnić próby kwestionowania tej narracji. Zawsze ze zdecydowanym sprzeciwem Pekinu spotyka się sytuacja, gdy artysta, sportowiec albo delegacja tajwańska próbuje występować pod własną flagą.
Tajwańczycy starają się zresztą czasami bardzo skutecznie manifestować swoją obecność na arenie międzynarodowej. Kilka lat temu w Katowicach odbywał się Szczyt Klimatyczny Organizacji Narodów Zjednoczonych (COP24). W czasie trwania konferencji oklejono jeden z tramwajów kursujących wzdłuż alei Korfantego w Katowicach tak, aby z Międzynarodowego Centrum Kongresowego i Spodka, gdzie odbywały się obrady, wszyscy uczestnicy mogli widzieć reklamę Tajwanu. Kraj ten cały czas organizuje różne akcje z zakresu pomocy rozwojowej, dążące do realizacji celów globalnego zrównoważonego rozwoju głoszonego przez ONZ. Tramwaj kursował kilka dni, a ponieważ to prywatna firma przyjęła tę reklamę, Chińczycy nie mogli z tym nic zrobić.
WERONIKA CYGAN-ADAMCZYK: W ostatnim czasie Amerykanie dużo mówili o tym, by przyjrzeć się TikTokowi i być może nawet zakazać aplikacji w USA, właśnie w związku z oskarżeniami o powiązania z chińskimi władzami i forsowaniem ich wizji wśród użytkowników. Czy jest tak, że KPCh stosuje różne narracje w zależności od tego, czy kieruje je do własnych obywateli, czy międzynarodowej opinii publicznej?
PROF. ROBERT RAJCZYK: Z moich badań wynika, że te narracje nie są ze sobą sprzeczne, ale już np. Rosja miewa pomysły, by te narracje w podobny sposób różnicować. Oba te państwa, czyli Rosja i Chiny, oczywiście mocno kontrolują swoje systemy medialne i dostęp obywateli do informacji. Rosja wręcz cenzuruje internet, a Chiny domagają się od dostawców światowych usług internetowych, żeby drażliwe dla Pekinu tematy nie były możliwe do wyszukiwania przy użyciu określonych wyszukiwarek zachodnich. Natomiast te narracje chińskie są komplementarne, choć oczywiście zupełnie inaczej adresowany i dystrybuowany jest przekaz w chińskim społeczeństwie niż ten, który ma dotrzeć do reszty świata. To zupełnie inne grupy docelowe. W związku z tym narracje nastawione na użytek wewnętrzny będą dotyczyły przede wszystkim chińskiej potęgi, ugruntowania świadomości i mocarstwowej pozycji ChRL. Tymczasem za granicą przedstawiana będzie narracja o wielobiegunowym porządku świata, o konieczności pokojowego współistnienia, współpracy, rozwoju gospodarczego i dobrobytu. Również chińskim inicjatywom geostrategicznym, jak np. Pasa i Szlaku, nigdy oficjalnie nie towarzyszy deklaracja, że państwo to chce dążyć do dominacji nad światem. Mowa na przykład o wspólnym zwalczaniu terroryzmu. Inaczej wygląda propaganda rosyjska. Było to widać zwłaszcza dwa lata temu, kiedy Rosja zaatakowała Ukrainę. Sięgali wtedy po jakieś kosmiczne opowieści, w których próbowali uzasadnić swoje niczym nieuzasadnione roszczenia. Często i szybko zresztą zmieniali narrację, szukając tej najbardziej dla siebie korzystnej. W przypadku Chin nie ma możliwości, by tak to wyglądało. Oni mają wszystko głęboko przemyślane, strategicznie zaplanowane i potrafią to skutecznie zrealizować.
WERONIKA CYGAN-ADAMCZYK: Internet miał być alternatywą dla telewizji, miejscem, gdzie – jak przewidywali niektórzy – miała zapanować wreszcie nieskrępowana niczym demokracja i swoboda wypowiedzi. Czy jednak media społecznościowe nie sprawiły, że trudniej nam weryfikować informacje? Czy w ogóle jesteśmy w stanie ustrzec się przed zalewem dezinformacji, kiedy kolejnym cennym narzędziem dla propagandystów stała się sztuczna inteligencja?
PROF. ROBERT RAJCZYK: To nie jest trudne. Po pierwsze, istotnym elementem jest to, że ciągle o tym mówimy. Od pewnego czasu o propagandzie, dezinformacji – niezależnie jak będziemy to definiować – dużo się rozmawia. Problem ten stał się częścią dyskursu publicznego. Zatem media głównego nurtu, elektroniczne oraz społecznościowe powodują, że zwykli użytkownicy tych mediów o tym rozprawiają. Temat jest nośny i „modny”, w związku z czym łatwo upowszechniać wiedzę na temat tego, w jaki sposób sobie z tym radzić, jak rozróżniać deepfaki. Samo to czyni nas bardziej odpornymi. Drugim niezwykle ważnym elementem, który niestety w Polsce bardzo mocno kuleje, to jest coś, co się nazywa edukacją medialną, czyli umiejętnością racjonalnego i prawidłowego korzystania z dobrodziejstw rozwoju technologii informacyjnych. Częściowo taka edukacja gdzieś funkcjonuje w ramach programów pilotażowych albo realizowanych przez organizacje pozarządowe w szkołach czy lokalnych społecznościach. Nie mamy natomiast podstawy programowej, która by obejmowała edukację medialną w ramach, której uczono by różne pokolenia Polaków odpowiedzialnego i higienicznego korzystania z nowoczesnych technologii. I to jest rzecz, którą musimy odrobić jako społeczeństwo nie tylko polskie, bo podejrzewam, że w wielu państwach zachodnich jest podobnie. Musimy nauczyć się odpowiedzialnego korzystania z tych narzędzi.
Dzięki temu będziemy wiedzieć np. jak działa rosyjska propaganda oraz że wykorzystuje ona różne konflikty i je podsyca; że wspiera organizacje czy grupy, które promują teorie spiskowe, sieją dezinformację na masową skalę albo odwołują się do jakichś prawdziwych wydarzeń tylko w sposób selektywny. Wszystko po to, by nie tyle dać odbiorcom do myślenia, co zasiać w nich pewnego rodzaju wątpliwość. Mieliśmy w długi weekend czerwcowy przypadek, kiedy prawdopodobnie rosyjscy hakerzy próbowali umieścić depesze w serwisie Polskiej Agencji Prasowej (PAP). Włamali się do niego, korzystając z ukradzionych kodów dostępu. Ta informacja pojawiła się tylko na moment, ponieważ szybko ją zneutralizowano i zdementował ją PAP oraz polscy politycy. Wszystko prawidłowo zadziałało, natomiast cała ta historia pokazała, że był to element testu, który strona rosyjska przeprowadziła, żeby zobaczyć, jak w długi weekend działa zabezpieczanie infrastruktury krytycznej w naszym kraju.
To co szczególnie ważne, to fakt, że depesza ta była napisana bardzo prostym językiem, w zasadzie przetłumaczonym żywcem z języka rosyjskiego. Od strony poprawności językowej można to było łatwo rozpoznać. Pojawiały się w treści błędne odmiany przez przypadki, tłumaczone były też niektóre zwroty obecne w języku rosyjskim – takie, które tamtejsza propaganda używa do swoich celów. Depesza była również błędna merytorycznie. Dotyczyła fałszywej zapowiedzi rzekomej mobilizacji, która miała zostać w lipcu ogłoszona przez premiera. Wystarczy nieco więcej orientować się w systemie ustrojowym Rzeczpospolitej Polski, żeby wiedzieć, że mobilizację zarządzić może tylko prezydent. Oczywiście to nie jest tak, że ta wiedza jest powszechna w Polsce, a szkoda, bo wtedy można by właśnie w ten sposób wykryć bezsensowność informacji. Ponadto uwagę zwracał również styl napisania depeszy. Ktoś, kto włada językiem polskim jako ojczystym, w życiu by nie uwierzył, że opracowała ją Polska Agencja Prasowa.
WERONIKA CYGAN-ADAMCZYK: Bardzo dziękuję za rozmowę.
Źródło: https://us.edu.pl/wiedza-szczepionka-przeciwko-propagandzie-wywiad-z-prof-robertem-rajczykiem/