Jesteś tutaj

W listopadzie 2022 roku Organizacja Narodów Zjednoczonych podała, że na Ziemi żyje już 8 miliardów ludzi. Ta liczba robi wrażenie, biorąc pod uwagę, że jeszcze w 1950 roku było nas „tylko” 2,5 miliarda. Według szacunków ONZ szczyt globalnej populacji ma przypaść na rok 2086, kiedy naszą planetę ma zamieszkiwać aż 10,4 miliarda osób. Kwestii potencjalnego przeludnienia Ziemi postanowiliśmy się przyjrzeć przy okazji przypadającego 11 lipca Światowego Dnia Ludności.

Przez całe tysiąclecia przeciętny czas trwania życia człowieka był bardzo krótki. Nasi przodkowie borykali się z nieprzyjaznymi siłami natury, w tym z żywiołami, głodem oraz czynnikami chorobotwórczymi, dlatego poziom zgonów był bardzo wysoki. Aby przetrwać, ludzkość starała się to zrównoważyć wysokim wskaźnikiem urodzeń. Z czasem jako gatunek coraz lepiej radziliśmy sobie z zagrożeniami, a dzięki rozwojowi medycyny, opieki zdrowotnej i poprawie wyżywienia obniżyliśmy poziom umieralności – w Europie wyraźnie widzimy to od początku XIX wieku. Jednak liczba urodzeń długo jeszcze pozostała na tym samym wysokim pułapie, dlatego aż do XX stulecia obserwowaliśmy systematyczny wzrost populacji na Starym Kontynencie. Tymczasem w Afryce, Azji, Ameryce Środkowej czy Ameryce Południowej zdobycze myśli europejskiej (m.in. powszechne szczepienia dzieci czy stosowanie środków chemicznych zapobiegających roznoszeniu chorób przez owady i gryzonie) na szeroką skalę rozpoczęto stosować dopiero po drugiej wojnie światowej. W wielu krajach pozaeuropejskich nastąpiło gwałtowne obniżenie umieralności, co przełożyło się na najszybszy w historii świata wzrost jego zaludnienia, od lat 50. do połowy lat 70. ubiegłego wieku. Każdego roku populacja przyrastała średnio o 2 procent. W roku 1960 mieliśmy już 3 miliardy ludności, a potem na kolejne miliardy musieliśmy czekać coraz krócej – pomiędzy siódmym a ósmym upłynęło już tylko 10 lat. Zatem przyczyną przyspieszenia tempa wzrostu zaludnienia świata był spadek poziomu zgonów, w tym zwłaszcza dzieci, skutkujący wydłużaniem czasu trwania życia.

Jednak zdaniem dr hab. Anny Runge, prof. UŚ z Instytutu Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej na Wydziale Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, naszej planecie nie grozi przeludnienie. Owszem, w liczbach bezwzględnych ludzi wciąż przybywa, ale w kolejnych dekadach wzrost zaludnienia będzie coraz wolniejszy. W Europie już w pierwszej połowie XX wieku zauważono, że coraz większa część potomstwa dożywa wieku rozrodczego i staje się rodzicami. Nie było zatem przesłanek do posiadania tak dużej liczby potomstwa jak wcześniej. W kolejnych dekadach wzrost społecznej pozycji kobiet, przejawiającej się coraz dłuższym kształceniem umożliwiającym coraz wyższy poziom aktywności zawodowej kobiet, powodował opóźnianie wieku urodzenia pierwszego dziecka, a ogólna dzietność stale malała. Od lat 70. i 80. XX wieku proces obniżania rozrodczości następował także w coraz większej liczbie krajów pozaeuropejskich. Żyjemy coraz dłużej, a rodzimy coraz mniej dzieci. Obecnie przyrost naturalny w wielu rejonach świata już maleje i będzie malał jeszcze bardziej, a społeczeństwa stawać się będą coraz starsze – na naszym kontynencie zjawisko to obserwujemy już od lat 80. XX wieku.

– Są różne prognozy, jeśli chodzi o rok apogeum populacyjnego i jego wartości, ale przy obecnym poziomie przyrostu naturalnego kwestii przeludnienia raczej bym się nie obawiała. Jeśli utrzyma się model rodziny jednodzietnej to kolejne pokolenia będą coraz mniej liczne i nie będzie zastępowalności pokoleń, to znaczy każde pokolenie dzieci będzie mniej liczne od pokolenia swoich rodziców, dlatego od pewnego momentu światowa populacja zacznie raczej maleć – analizuje prof. Anna Runge.

Kraje objęte eksplozją demograficzną w latach 50., 60. i 70. hamowały szybki wzrost zaludnienia, prowadząc bardziej lub mniej rygorystyczną politykę antynatalistyczną. Najsłynniejszym tego przykładem jest polityka jednego dziecka realizowana przez Chińską Republikę Ludową w latach 1979–2015, która ostatecznie zdeformowała strukturę płci młodych pokoleń objawiającą się niedoborem kobiet w wieku rozrodczym. Obecnie przyrost naturalny w Chinach wynosi zaledwie 0,3 promila, z kolei w Indiach – 7 promili (a przecież mówimy o dwóch najludniejszych krajach świata, z których oba mają już po 1,4 miliarda mieszkańców!), dlatego wydaje się, że osiąganie kolejnych kamieni milowych (czy też w tym kontekście raczej: miliardowych) będzie zajmowało więcej czasu niż dotychczas. Obecnie tempo wzrostu zaludnienia świata spadło już poniżej 1 procenta, a przyczyną tego spowolnienia jest obniżanie poziomu urodzeń, także w wielu krajach pozaeuropejskich.

Na pewno już nie żyjemy w czasach bomby demograficznej, jak chcieliby autorzy napisów, które można spotkać w Katowicach, w przejściu łączącym ulice Wojewódzką i Mariacką. Prof. Anna Runge uważa, że tak można było opisywać świat pół wieku temu. Trzeba natomiast pamiętać, że wzrost zaludnienia jest zróżnicowany nie tylko w czasie, ale i w przestrzeni. O ile Europa jest już właściwie w piątej fazie rozwoju i boryka się z ubytkiem naturalnym (termin ujemny przyrost naturalny jest niezbyt szczęśliwy –  to oksymoron), to w sąsiedztwie Starego Kontynentu znajdują się ciągle jeszcze prężne demograficznie Afryka, zwłaszcza subsaharyjska (np. w Nigrze przyrost naturalny to aż 30 promili) oraz Azja Południowo-Zachodnia – chociaż rozwój ludnościowy Syrii, Jemenu czy Afganistanu zahamowały prowadzone na ich terytoriach wojny. To sprawia, że Europa odczuwa presję demograficzną, którą potęguje jeszcze kolosalna różnica w poziomie rozwoju gospodarczego.

– Nie ma się co dziwić, że młodzi ludzie z tamtych rejonów, doświadczający niewyobrażalnej biedy, szuka szansy na lepsze życie na Starym Kontynencie. Dlatego potrzebujemy mądrej i rozpisanej na co najmniej kilkanaście lat polityki imigracyjnej – przekonuje badaczka z Uniwersytetu Śląskiego.

Skoro nie zanosi się na przeludnienie naszej planety, to czy są jakieś powody do obaw? Ekspertka Uniwersytetu Śląskiego nie ma wątpliwości, że zamiast zmian ilościowych, powinniśmy obawiać się zmian strukturalnych. Dzięki rozwojowi medycyny i opieki zdrowotnej oraz wzrostowi świadomości w kwestiach zdrowego odżywiania i aktywności fizycznej, w procesie rozwoju demograficznym doszliśmy do momentu, w którym żyjemy coraz dłużej, a coraz później i coraz rzadziej decydujemy się na posiadanie potomstwa. Jak już wspomnieliśmy, Europa zaczęła się „starzeć” już w latach 80.,a początkowo dotyczyło to przede wszystkim krajów skandynawskich, które jednak dzięki swojej zamożności zbudowały odpowiednie polityki prorodzinne. Teraz natomiast problem ten dotyka południa Europy: Włoch, Hiszpanii i Grecji, czyli krajów bardzo długo reprezentujących tradycyjny model rodziny.

Również Polska nie jest wolna od tego problemu: współczynnik dzietności to zaledwie 1,26 dziecka na jedną kobietę, co oczywiście nie zapewnia choćby prostej reprodukcji pokolenia dzieci względem pokolenia rodziców w skali 1:1, która byłaby możliwa przy modelu rodziny z co najmniej dwojgiem dzieci, lecz mamy reprodukcję zawężoną w proporcji 0,614 do 1. Dlatego występuje ubytek naturalny, a liczba ludności Polski maleje. W województwach śląskim, świętokrzyskim, opolskim, łódzkim czy podlaskim poziom zgonów przekracza 15 promili (z powodu postępującego starzenia), a poziom urodzeń spadł poniżej 8 promili. To już nie jest  zwykły spadek zaludnienia – ta depopulacja będzie postępować coraz szybciej. Im społeczeństwo jest starsze, tym mniejszą ma zdolność do reprodukcji. Tymczasem według dokumentu „Ludność. Stan i struktura oraz ruch naturalny w przekroju terytorialnym w 2022” opracowanego przez Główny Urząd Statystyczny, na koniec zeszłego roku prawie jedna czwarta (22,9 proc.) ludności naszego kraju była w tzw. wieku poprodukcyjnym (tj. kobiety 60 i więcej lat, zaś mężczyźni 65 i więcej lat), podczas gdy osoby w tzw. wieku przedprodukcyjnym (dzieci i młodzież do 17. roku życia) stanowiły tylko 18,4 proc. populacji. Mediana wieku przekracza natomiast 42 lata (połowa Polaków przekroczyła już ten wiek).

Postępujący proces starzenia przekłada się na sytuację na rynku pracy. Pokolenia przechodzące na emeryturę nie są zastępowane przez pokolenia wkraczające na rynek pracy, na którym już zaszła potężna zmiana: w wielu branżach poszukuje się dzisiaj młodych pracowników, a jeszcze dekadę temu z powodów ekonomicznych tak wiele osób zmuszonych zostało do wyjazdu z Polski.

– Bardzo duża część z nich nie wróciła i już nie wróci do ojczyzny, a dzieci, które mogły urodzić się w naszym kraju, urodziły się w Niemczech, Holandii, Wielkiej Brytanii czy Irlandii – ubolewa naukowczyni z Instytutu Geografii Społeczno-Ekonomicznej i Gospodarki Przestrzennej UŚ. – Poza tym już odczuwamy rosnące zapotrzebowanie na wykwalifikowaną opiekę nad osobami starszymi oraz na profesjonalną opiekę zdrowotną, a wiemy, jak ten obszar usług publicznych funkcjonuje w Polsce.

W skali świata najstarszym krajem jest Japonia, która już w 2010 roku osiągnęła swoje apogeum zaludnienia, wynoszące 128 milionów. Teraz jednak liczba jej mieszkańców permanentnie maleje i szacuje się, że w roku 2050 spadnie poniżej 100 milionów, a w roku 2100 – już poniżej 50 milionów. Młodzi Japończycy także nie chcą mieć dzieci, podobnie Koreańczycy. W Korei już teraz na jedną kobietę przypada mniej niż jedno dziecko.

– Przy założeniu, że w każdym kolejnym pokoleniu para ma tylko jedno dziecko, to kolejne generacje będą o połowę mniej ludne. Niski poziom dzietności to prosta droga do depopulacji. W latach 90. ktoś zadał sobie trud, żeby obliczyć globalną populację w 2700 roku, gdyby do tego czasu w każdym związku rodziło się tylko jedno dziecko. Rezultat to 5 tysięcy osób…. Żeby przynajmniej „odtworzyć” pokolenie rodziców, każda para powinna mieć co najmniej dwoje potomstwa – mówi prof. Anna Runge.

Według prognoz ONZ jeszcze w tym stuleciu (w latach 80.) liczba ludności świata przestanie rosnąć, a następnie rozpocznie się kurczenie starzejącej się populacji.

Niektórzy przekonują, że im więcej ludzi na świecie, tym większe potrzeby konsumpcyjne i tym większa dewastacja środowiska naturalnego. Geografka z Uniwersytetu Śląskiego nie ma wątpliwości, że już teraz człowiek eksploatuje Ziemię ponad miarę i to nie wzrost populacji powinien budzić nasz sprzeciw, a działania wielkich korporacji, które w dużej mierze sztucznie kreują potrzeby konsumenckie, funkcjonując przy okazji bez żadnego poszanowania dla moralnych i prawnych zasad ochrony środowiska.

Tłum stworzony z ludzików z klocków LEGO