Tajemnica katowickiego klasztoru
Poszukiwania tajnej kwatery gauleitera Fritza Brachta przez dr. Mirosława Węckiego z Instytutu Historii na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego
Badanie biografii Fritza Brachta – gauleitera, prezydenta Prowincji Górnośląskiej w okresie II wojny światowej nie było łatwym zadaniem. Pozostali gauleiterzy okręgów wcielonych w 1939 roku do Rzeszy: Artur Greizer – namiestnik Rzeszy w Kraju Warty (tereny Wielkopolski) czy Albert Forster – namiestnik Okręgu Rzeszy Gdańsk – Prusy Zachodnie stanęli po wojnie przed sądem. Greisera w 1946 roku Najwyższy Trybunał Narodowy w Poznaniu skazał na karę śmierci, także Forster za popełnione zbrodnie wojenne wyrokiem Najwyższego Trybunału Narodowego w Gdańsku w 1948 roku został skazany na śmierć. Oba procesy wymagały zgromadzenia dowodów przestępstw, których dokonali naziści. Zebrane dokumenty pozwoliły na odtworzenie zbrodniczych działań namiestników na podległych im terenach, stały się także cennym źródłem informacji dla historyków. Fritz Bracht uniknął sądu, po kolejnym zawale w styczniu 1945 roku wyjechał do sanatorium kardiologicznego w Kudowie-Zdroju. Odsunięty od obowiązków dowodzenia, pozbawiony władzy, na wieść o zbliżających się wojskach Armii Czerwonej 9 maja 1945 roku popełnił wraz z żoną samobójstwo. Był świadom skali swoich zbrodni, to przecież w podległym jemu okręgu znajdował się niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny w Oświęcimiu- -Brzezince, osobiście go wizytował, towarzysząc Himmlerowi, widział komory gazowe, piece krematoryjne…
Samobójcza śmierć zbrodniarza uniemożliwiła jego proces sądowy. Wiele dokumentów świadczących o bestialskiej działalności Brachta zaginęło w powojennej zawierusze, wiele znalazło się w różnych archiwach.
Dr Mirosław Węcki, pisząc biografię nazisty Brachta, musiał docierać do źródeł porozrzucanych nie tylko w archiwach państwowych, przewertował setki czasopism ukazujących się w czasie wojny, sterty prywatnej korespondencji, służbowych notatek, aktów administracyjnych itp.
– W toku opracowania natknąłem się na materiały – wspomina historyk – w których pojawiła się informacja o przygotowywaniu tajnego schronu przeciwlotniczego dla gauleitera Brachta i jego najbliższych współpracowników. Był rok 1944, Bracht doskonale wiedział, że Górny Śląsk stanie się wkrótce celem ataków lotniczych zarówno aliantów, jak i Sowietów. Obiekty przemysłowe Górnego Śląska były jednym z najważniejszych punktów strategicznych, region był ważnym producentem sprzętu zbrojeniowego Trzeciej Rzeszy. Tak więc zniszczenie zakładów zbrojeniowych było równoznaczne z przyspieszeniem zakończenia wojny. Naloty alianckie kolejno unieszkodliwiały potęgę gospodarczą Niemiec, niszczyły także największe miasta: Hamburg, Drezno, Berlin… Kilka miesięcy później, po skutecznym ataku na Górny Śląsk przeprowadzonym przez wojska radzieckie, minister uzbrojenia i amunicji Rzeszy Artur Speer informował Hitlera: Wojna jest już przegrana, bo nie ma już Górnego Śląska. Fabryki wpadły w ręce maszerujących na zachód Rosjan, to był koniec niemieckiego przemysłu zbrojeniowego, koniec wojny.
Bracht w obawie przed zmasowanymi nalotami już od połowy 1943 roku na wielką skalę przygotowywał procedury administracyjne, organizował szkolenia obrony przeciwlotniczej, instruował ludność cywilną. Niemal masowo budowano w tym czasie różnego typu schrony, wykorzystując wszystkie dogodne miejsca – piwnice budynków instytucji państwowych, kościołów, a nawet domów prywatnych, urządzano je także w pobliżu dworców kolejowych. Od 1944 roku trwały prace nad przygotowaniem schronu specjalnego. Stałą siedzibą gauleitera Brachta był najbardziej reprezentacyjny budynek miasta (obecny gmach Sejmu Śląskiego), tam znajdowała się główna siedziba władz nazistowskich w okręgu górnośląskim (Gau Oberschlesien). Wiadomo było jednak, że ów potężny budynek będzie stanowił jeden z głównych celów nalotów. Budowa specjalnego schronu, w którym mogliby ukryć się Bracht i jego świta, była więc konieczna. Poszukiwano odpowiedniego miejsca, w którym miał znajdować się punkt dowodzenia, skąd Bracht mógłby spokojnie kierować administracją, partią nazistowską, luftschutzem (ochrona powietrzna) itp.
Schron ten nie mógł być umiejscowiony w pobliżu najbardziej strategicznych punktów, które z całą pewnością były celem radzieckich ataków lotniczych, nie mógł także być zbyt oddalony od centrum miasta. Wybór padł na Panewniki. Pierwszym, który na podstawie dostępnej dokumentacji niemieckiej przechowywanej w archiwach państwowych zlokalizował schron dla Brachta i jego administracji w Panewnikach był prof. Alfred Konieczny, historyk z Uniwersytetu Wrocławskiego, autor wielu cennych publikacji na temat dziejów Śląska pod panowaniem III Rzeszy.
Kolejnych informacji dostarczyły akta przechowywane w Archiwum Państwowym w Katowicach. Najciekawszym źródłem okazała się ówczesna prasa nazistowska. Wydawać by się mogło, że informacja o punkcie dowodzenia gauleitera powinna być tajna, o ile jednak skrzętnie ukrywano jego dokładną lokalizację, o tyle fakt jego istnienia wykorzystano jako narzędzie propagandowe.
– Był rok 1944 – wyjaśnia doktor Mirosław Węcki – wzmagały się punktowe naloty alianckie, Sowieci zbliżali się do Wisły i Niemcy spodziewali się, że wkrótce na granicy Górnego Śląska pojawią się czołgi Armii Czerwonej, trzeba więc było podnieść morale ludności cywilnej i pokazać, że gauleiter czuwa nad wszystkim. Latem 1944 roku na łamach „Oberschlesische Zeitung” opublikowano bogato ilustrowany obszerny artykuł na temat awaryjnego punktu dowodzenia gauleitera, czyli schronu przeciwlotniczego dla najwyższych władz. W chwili nalotów z ulicznych głośników słynnych „szczekaczek” rozlegał się głos informujący, że gauleiter nadal pracuje, zmienił się tylko punkt dowodzenia.
Do ukazania się biografii gauleitera autorstwa dr. Mirosława Węckiego w 2014 roku wiedza na temat lokalizacji schronu Brachta kończyła się na Panewnikach. Żaden z dostępnych dokumentów nie precyzował jednak miejsca dokładnie, a ponieważ okolica jest gęsto zalesiona, spodziewano się, że schron mógł się znajdować w pobliskich panewnickich bądź kochłowickich lasach, z dala od okolicznych domów.
Książka dr. M. Węckiego zainspirowała redaktora Tomasza Borówkę z „Dziennika Zachodniego”, pasjonata historii Górnego Śląska z okresu II wojny światowej. Z zawodowym zacięciem dziennikarz podjął temat schronu w Panewnikach. Wkrótce okazało się jednak, że jego praca zmieniła się w dziennikarskie śledztwo. Podczas wielu spotkań, w których uczestniczyli najstarsi mieszkańcy Ligoty, redaktor Borówka, notabene absolwent Instytutu Historii Uniwersytetu Śląskiego, trafił wreszcie na naocznego świadka, który bez chwili wahania wskazał miejsce tajnego punktu dowodzenia Brachta. Był to gmach przy klasztorze Sióstr Służebniczek NMP Niepokalanie Poczętej w Panewnikach, obecnie mieści się tam Szpital Kolejowy. Mieszkaniec Starej Ligoty nie miał żadnych wątpliwości, pamiętał, jak do klasztoru, którego budowę przerwał wybuch wojny, podjeżdżała kolumna samochodów eskortowana przez niemiecką policję. Wprawdzie szczelny kordon uniemożliwiał jakiekolwiek podglądanie, ale wszyscy okoliczni mieszkańcy wiedzieli wówczas, że wśród nazistów jest Franz Bracht. Kogóż bowiem mogli tak gorliwie strzec Niemcy? Oczywiście tylko gauleitera. Według relacji świadków w podziemiach klasztoru mieściły się dwu- lub trzypiętrowe piwnice. Było to więc znakomite miejsce na lokalizację schronu. Stąd Bracht mógł swobodnie kierować swoją administracją i śledzić operacje obronne. Nie bez znaczenia jest także fakt, że owe kolumny pojawiały się zawsze tuż po ogłoszeniu fliegeralarmu (alarmu przeciwlotniczego).
Ta informacja uruchomiła nowy etap badawczy. Tym razem zaczęło się poszukiwanie dokumentów potwierdzających sensacyjne relacje mieszkańców. Dla doktora M. Węckiego była to kontynuacja projektu dotyczącego biografii Brachta. Takie odkrycia dla historyka, a szczególnie naukowca pochłoniętego pasją, to wielkie wyzwanie wiążące się z ogromną determinacją, aby skonfrontować uzyskane informacje ze stanem faktycznym. Kooperacja naukowca z dziennikarzem okazała się niezwykle twórcza. Rozpoczęły się wycieczki po archiwach państwowych.
– Oczywiście zacząłem od Katowic, ale niestety niewiele tam znalazłem. Kolejne sterty dokumentów przewertowałem w Archiwum Archidiecezjalnym, ale i tu nie natrafiłem na sensacyjne odkrycia – przyznaje adiunkt M. Węcki.
Wprawdzie oral history jest obecnie bardzo modna, ale – jak zapewnia historyk – bardziej przemawiają do niego formy tradycyjne: fakty, dokumenty, zdjęcia… Dlatego w pierwszej kolejności poszukiwania skupiły się na dostępnych źródłach naukowych.
Upór przyniósł w końcu efekty. Pierwszym twardym dowodem naukowym było znalezisko w Archiwum Urzędu Miasta Katowic, gdzie dr Urszula Zgorzelska udostępniła przechowywane tam akta budowlane z lat 30. XX wieku, czyli okresu, kiedy zaczęto budowę Klasztoru Sióstr Służebniczek NMP Niepokalanie Poczętej w Panewnikach, oraz z lat 50., kiedy budynek został poddany adaptacji. To na tym właśnie dokumencie wyraźnie widać zaznaczony schron przeciwlotniczy z okresu II wojny światowej. W tym samym czasie redaktor T. Borówka dotarł do innych mieszkańców, którzy potwierdzili poprzednie relacje i uzupełnili je swoimi wspomnieniami. Oczywiście wiele z tych opowieści ma już dopisane legendy, niemniej jednak stanowią one cenną wskazówkę. Penetrując kolejne archiwa, będzie można je zweryfikować.
Historia gmachu klasztoru jest bardzo skomplikowana. Rozpoczęta w 1934 roku budowa nie doczekała się pełnej realizacji. Niemcy przejęli surowy, niezamieszkały obiekt. Po wyzwoleniu władze PRL dokonały częściowej konfiskaty majątku kościelnego, zabierając segment, w którym obecnie mieści się stare skrzydło Szpitala Kolejowego. Pojawił się więc kolejny „gospodarz”, który przeprowadził prace adaptacyjne.
– Dzięki uprzejmości dyrekcji szpitala mogliśmy obejrzeć piwnice – kontynuuje historyk. – Wielokrotne remonty i prace adaptacyjne uniemożliwiają jednak dotarcie do poszukiwanych pomieszczeń, ale znaleźliśmy kilka szczegółów świadczących o tym, że na pewno nie były to zwyczajne piwnice. Najważniejszym spostrzeżeniem jest niezwykła grubość stropów i ścian, nieadekwatna do potrzeb wznoszącej się nad nimi budowli. W jednym z pomieszczeń naszą uwagę przyciągnęła kwadratowa, pancerna płyta kojarząca się z kształtem drzwi, których zapewne nie potrzebowały w tym miejscu ani siostry zakonne, ani szpital. Płyta przypomina typowe wyjście ewakuacyjne.
Argumentów na istnienie schronu gauleitera w panewnickim klasztorze jest więc dostatecznie dużo, choć historyk dr M. Węcki i redaktor T. Borówka nie zamierzają zaprzestać dalszych poszukiwań. Efektem badań będzie publikacja historyka, zarówno w wersji naukowej, jak i popularyzatorskiej. Kolejny temat pracy naukowej badacza będzie równie ciekawy i być może równie sensacyjny, doktor M. Węcki zamierza bowiem dotrzeć do następnych schronów przeciwlotniczych w Katowicach.
Maria Sztuka