Jesteś tutaj

Niewiele postaci w świecie sakralnym i świeckim jest tak wyeksploatowanych jak święty Mikołaj. Mniej więcej od połowy listopada wesoły starszy pan z długą brodą ubrany w czerwony strój zagląda do nas dosłownie zewsząd. Wiemy dobrze, że to produkt kultury komercyjnej. Czasami mimo wszystko się wzruszamy, bo centralny przekaz tego tworu – dobroczynność i radość dziecka – jest niezaprzeczalnie silnym bodźcem.

Kiedy dziecko pyta: „czy Mikołaj jest prawdziwy?”, to znaczy, że dojrzewa, że bardziej krytycznym okiem zaczyna patrzeć na świat. Żeby nie utknęło w pustce niewiary i rozczarowania – która bywa doświadczeniem nawet najbardziej krytycznych umysłów – rozsądni rodzice opowiadają mu wtedy „prawdziwą historię”, czyli legendę o świętym Mikołaju. To historia o biskupie Myry (lub Miry), starożytnego miasta w Azji Mniejszej, który na przełomie III i IV wieku n.e. swój rodzinny duży majątek rozdał ubogim, a jako biskup zasłynął skromnym i pobożnym życiem, wieloma cudami i zupełnie nie-cudownym, realnym wsparciem dla ubogich i dzieci w swoim mieście.

Legenda jednak, jak dobrze wiadomo, to nie to samo co historia. Trudno w niej oddzielić prawdę od fantazji. Często kilka postaci miesza się w jednej opowieści, a zdarzenia są przedstawiane tak, żeby uzyskać jak najlepszy efekt moralny i dydaktyczny. 

Warto pamiętać, że niewiele w tej historii jest przypadku. Tak samo jak czerwony strój, rubaszny wygląd i wesołe „ho ho ho” jest produktem konkretnej działalności artystycznej i komercyjnej, przede wszystkim Coca Coli i Walta Disneya, tak samo konkretne cechy i elementy biografii biskupa Mikołaja zawdzięczamy kolejnym etapom kształtowania się legendy hagiograficznej (legendy o świętym).

Rozdział XIII-wiecznej Złotej legendy – najsłynniejszego zbioru żywotów świętych – poświęcony Mikołajowi jest historią, którą znamy najlepiej. Ale większość „historii z życia” Mikołaja pochodzi z IX wieku – to czas kiedy kult nabiera szczególnej intensywności. Święty ratuje żeglarzy w czasie burzy, cudownie rozmnaża zboże dla głodujących i ratuje cnotę córek, które ojciec chce sprzedać do domu publicznego. Pierwsze zapisane wzmianki o biskupie z Miry pochodzą z VI wieku, a więc czasów o ponad 200 lat późniejszych niż domniemane życie świętego.

Najstarsze opowieści odwołują się jednak do danych, których potwierdzenie mogłoby stać się podstawą rekonstrukcji wcześniejszych wydarzeń. W Mirze miała się bowiem znajdować bazylika poświęcona Mikołajowi, a kult tego świętego miał się rozchodzić na całą Anatolię. I są też wreszcie kości...

We włoskim Bari znajduje się najważniejszy ośrodek kultu świętego Mikołaja – bazylika, którą zbudowano na przełomie XI i XII wieku dla przechowania i czczenia relikwii świętego – kości, które włoscy kupcy mieli zabrać z bazyliki w Mirze, żeby uchronić je przed muzułmanami (i uprzedzić w tym Wenecjan, którzy ostatecznie także twierdzą, że są w posiadaniu kości świętego). Czasy wypraw krzyżowych to okres zintersyfikowanego pozyskiwania relikwii wschodnich świętych – każde miasto za ambicje stawiało sobie posiadanie szczątków któregoś świętego, fragmentów z drzewa Krzyża albo innych cudownie odnalezionych przedmiotów. Przekonaniu o ich prawdziwości stoi więc na przeszkodzie świadomość, że w takiej rywalizacji fakty często bywają naciągane.

Kiedy naukowiec pyta: „czy Mikołaj jest prawdziwy”, to chodzi zwykle o tę samą krytyczną ciekawość świata, która cechuje dorastające dziecko. Tym razem jednak historię, która go interesuje, mogą mu opowiedzieć tylko kości.

Prof. Tom Higham i dr Georges Kazan, dyrektorzy Oxford Relics Cluster działajacego przy Keble College's Advanced Studies Centre na Uniwersytecie w Oksfordzie, jako pierwsi w historii podjęli się naukowego zbadania kości (domniemanego) świętego Mikołaja. Badanie metodą datowania radiowęglowego wykazała, że próbka, którą badacze otrzymali, rzeczywiście pochodzi z połowy IV wieku, a więc dokładnie z czasów, kiedy zmarł św. Mikołaj (rok 343 n.e.).

– Wiele reliktów, które badamy, okazuje się pochodzić z czasów późniejszych niż oczekiwany okres historyczny. Ten fregment kości przekonuje nas jednak, że możemy rzeczywiście patrzeć na szczątki świętego Mikołaja – mówi prof. Higham.

Mikropróbka, którą badacze się posłużyli, nie pochodzi z Bari, ale z kolekcji ojca Denisa O'Neilla ze Świątyni Wszystkich Świętych (ang. Shrine of All Saints), czyli ośrodka przy parafii w Illinois (USA) pod wezwaniem św. Marty. Jest to miejsce, w którym przechowywanie są pamiątki i szczątki po około 1500 świętych. Fragment kości łonowej (dolnej części miednicy) św. Mikołaja zanim dołączył do kolekcji znajdował się w Lyonie we Francji, a tam przybył być może z Bari. Wiadomo, że szczątki w Bari nie mają kompletnej miednicy – brakuje właśnie jej dolnej części, z której mógł pochodzić ten fragment kości.

– Rezultaty naszych badań kierują nas teraz do Bari i Wenecji, aby zbadać, czy próbka pochodzi z tego samego szkieletu. Możemy to zrobić, posługując się paleogenomiką lub testami DNA. Sami jesteśmy podekscytowaniu tym, do czego mogą nas doprowadzić te badania – referuje dr Kazan.

Oczywiście autentyczny wiek kości nie przesądza jeszcze identyfikacji postaci. Jesteśmy jednak na dobrej drodze, specjaliści badający kości są dziś w stanie osiągnąć znacznie więcej niż jeszcze nie dawno, nie traćmy więc wiary.

Przygotowano na podstawie informacji o badania na stronie Uniwersytetu w Oksfordzie (źródło cytatów).

Fot. Tom Higham, Georges Kazan