Klątwa Tutanchamona to nic przy Jagiellończyku
Za naruszenie prywatności spoczywającego w swoim grobowcu faraona Tutanchamona intruzów miała spotkać sroga kara, którą zapowiadała już inskrypcja wypisana nad wejściem do grobu: „Niech śmierć na rączych skrzydłach dosięgnie tego, kto naruszy wieczny spokój faraona”. I faktycznie, kilku z odkrywców postradało życie. Tyle że to i tak nic w porównaniu z „klątwą” polskiego króla z dynastii Jagiellonów
26 listopada 1922 roku grupa brytyjskich badaczy, na czele z archeologiem Howardem Carterem i hrabią Carnarvon George’em Herbertem, odkryli w Dolinie Królów zapieczętowany, przebogaty (zawierający m.in. trzy łoża, posąg, tron i cztery rydwany – wszystko ze szczerego złota) i niezrabowany grobowiec faraona Tutanchamona, ostatniego władcy egipskiego z XVIII dynastii.
Nagła śmierć lorda Carnarvona podczas prac wokół miejsca znaleziska przyczyniła się do rozprzestrzenienia wiadomości o rzekomej klątwie Tutanchamona, której ofiarą miały paść następne osoby: w 1929 samobójstwo popełnił przyrodni brat lorda Carnarvona Aubrey Herbert, a sekretarz Cartera Richard Bethell został znaleziony martwy w londyńskim klubie nocnym Mayfair; rok później jego ojciec wyskoczył z siódmego piętra. Bardzo szybko powiązano te zgony ze śmiercią chociażby George’a Goulda w maju 1923 (finansista zwiedzał grobowiec) czy też Arthura Mace’a (egiptologa, który razem z Howardem Carterem otworzył komorę). Jako przyczynę tego ciągu nieszczęść wskazywano zabójcze bakterie, które miały się uwolnić po otwarciu grobowca, lub też toksyczne gazy. Do 1930 roku z legendą o klątwie Tutanchamona powiązano łącznie zejście ok. 20 osób.
Za wszystko była odpowiedzialna żądna sensacji prasa. Z drugiej strony do powstania mnóstwa plotek i mitów na temat odkrytego grobowca przyczynili się lord Carnarvon i Carter, którzy szczegółowo informowali tylko redakcję „Timesa”, pozostałe tytuły bazować zatem musiały wyłącznie na domysłach i pogłoskach. Swoje pięć groszy dorzuciła także Marie Corelli, ulubiona powieściopisarka królowej Wiktorii. Corelli ogłosiła po śmierci lorda Carnarvona, że dotarła rzekomo do starożytnego tekstu arabskiego, w którym przepowiadano zgon zakłócających spokój władcy Egiptu z powodu zatrucia tajemniczymi toksynami czającymi się w grobowcu. I tak powstała jedna z najpopularniejszych legend miejskich.
W jej rozpowszechnianiu nie pomogły nawet racjonalne argumenty. Hrabia Carnarvon był poważne chory już przed wyjazdem do Egiptu, a jego śmierć wywołana była bezpośrednio ukąszeniem moskita – szlachcic zainfekował sobie rankę na policzku. W 1934 roku amerykański archeolog i dyrektor Metropolitan Museum of Art Herbert Winlock policzył, że przy życiu pozostaje 20 spośród 26 osób obecnych przy otwieraniu grobowca. Doskonałym zdrowiem cieszył się również cały 10-osobowy zespół, który w roku 1927 przeprowadzał sekcję mumii Tutanchamona. A Howard Carter zmarł dopiero 17 lat później – 2 marca 1939 roku.
Jeśli historia o mściwym faraonie stała się motywem tak wielu popkulturowych przeinaczeń, to co powiedzieć o historii „polskiego Tutanchamona”, za jakiego spokojnie można uznać Kazimierza Jagiellończyka? Najmłodszy syn Władysława Jagiełły i jego czwartej żony Zofii Holszańskiej wstąpił na tron Polski jako dwudziestolatek w 1447 roku i panował aż do roku 1492. Kazimierz IV zmarł w czerwcu w Grodnie, skąd jego zwłoki zostały przetransportowane do Krakowa i pochowane w katedrze wawelskiej.
Prawie 500 lat później, wiosną 1973 roku, zdecydowano się na ekshumację szczątków władcy oraz jego żony Elżbiety Rakuszanki (słynnej matki królów). Niespełna rok po ponownym złożeniu do grobu królewskiej pary zmarł jeden z architektów prowadzących prace konserwacyjne w krypcie. W ciągu następnej dekady życie straciło 15 osób mających styczność z grobem Kazimierza Jagiellończyka.
Jak się okazało, w krypcie znajdowała się niezwykle groźna pleśń – kropidlak żółty. Wytwarza ona toksynę, która może wywoływać niebezpieczną chorobę – aspergilozę. Poza tym atakuje skórę, narządy wewnętrzne, układ oddechowy, jest rakotwórcza, może również doprowadzić do degeneracji nerwów i obrzęku mózgu.
Obecność kropidlaka łatwo wyjaśnić, jeśli przypomnimy sobie okoliczności zgonu przedstawiciela dynastii Jagiellonów. Podróż z Grodna do Krakowa trwała cztery tygodnie, a wokół mieliśmy pełnię lata. Nawet przy starannym zabezpieczeniu zwłok (obłożenie niegaszonym wapnem, owinięcie jedwabiem, włożenie do sosnowej trumny, owinięcie wszystkiego tkaniną nasączoną żywicą), szczątki króla stanowiły istną broń biologiczną. W obawie więc przed rozprzestrzenianiem się niebezpiecznej pleśni krakowscy naukowcy zniszczyli wszystkie próbki pobrane z grobu Kazimierza Jagiellończyka.