Jak się tworzy zielnik naukowy
Rozmowa z dr. hab. prof. UŚ Adamem Rostańskim, kierownikiem Pracowni Dokumentacji Botanicznej na Wydziale Biologii i Ochrony Środowiska UŚ
Historia Zielnika Naukowego przy Uniwersytecie Śląskim rozpoczyna się w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy do Katowic przyjeżdża prof. zw. dr hab. Krzysztof Rostański, by kontynuować swą pracę naukową w Instytucie Biologii, w nowo utworzonym Zakładzie Botaniki. Przybywa z Uniwersytetu Wrocławskiego, w którym przez wiele lat opiekował się poniemieckim zbiorem roślin. Nie tylko uporządkował i udostępnił wrocławską kolekcję, lecz również stworzył własny, liczący kilka tysięcy sztuk zbiór – podstawę założonego przez niego w 1972 roku śląskiego Zielnika Naukowego. Tę pasję przekazał synowi, dr. hab. prof. UŚ Adamowi Rostańskiemu, który od prawie dwudziestu lat opiekuje się Herbarium Uniwersytetu Śląskiego.
– Chyba każdy z nas przygotowywał kiedyś własny zielnik. Ja tworzyłam swój w szkole podstawowej. To było zadanie z biologii. Zbierałam rośliny, wkładałam między strony grubych encyklopedii, aby je zasuszyć, następnie przyklejałam do tekturowej kartki, zapisywałam nazwę i układałam w segregatorze. Widoczna na biurku zasuszona roślina przypomina trochę moje arkusze...
– Ja także pamiętam swój zielnik z czasów szkoły średniej. Roślina z naszego śląskiego Zielnika Naukowego, którą trzymam teraz przed sobą, rzeczywiście może trochę go przypominać. System gromadzenia roślin został opracowany już w czasach renesansu. Herbarium wymyślili Włosi. W tej dziedzinie szczególnie wsławił się Gherardo Cibo, uważany za prekursora zielnikarstwa. Zresztą dodam od razu, że najstarsze zachowane na świecie zielniki pochodzą z XVI wieku i jeszcze dziś możemy zobaczyć na przykład kolor liści czy kwiatów sprzed prawie pięciuset lat. Metoda pozostała więc niezmienna i polega na przechowywaniu roślin w stanie wysuszonym, lekko sprasowanym. Dzięki temu zajmują niewiele miejsca i są mniej podatne na uszkodzenia mechaniczne. Poza samą metodą gromadzenia jest jednak kilka różnic między zielnikiem domowym i naukowym. Widoczna tutaj roślina ma przede wszystkim profesjonalną etykietę – to rodzaj „paszportu” z zapisanymi najważniejszymi informacjami.
– W moim zielniku była tylko nazwa gatunkowa. Tutaj widzę zdecydowanie więcej danych.
– Spójrzmy na zapis. Jest to pleszczotka górska, czyli Biscutella laevigata L., zebrana w Piekarach Śląskich, w dzielnicy Dołki, na hałdzie popłuczkowej z zawartością cynku i ołowiu. Data: 21 lipca 2015 roku, zebrał A. Rostański... czyli ja. Dzięki temu wiemy, kto, gdzie i kiedy znalazł tę konkretną roślinę, co ma podstawowe znaczenie dla prowadzonych później badań naukowych.
– Załóżmy zatem, że mój domowy zielnik posiada te podstawowe informacje. Czy mógłby stać się częścią uniwersyteckiego Zielnika Naukowego?
– Oczywiście, o ile rośliny tam zgromadzone są w tak zwanym stanie oznaczalnym. Powinny mieć korzeń lub jego fragment, liście, łodygę, kwiaty i owoce, jak w przypadku naszej pleszczotki górskiej. Zdarza się, że ktoś w darze przekazuje nam domowy zielnik, który wprowadzamy następnie do naukowych zbiorów. Dzięki temu, mimo iż Herbarium zostało utworzone nieco ponad czterdzieści lat temu, najstarsze okazy pochodzą z początku XX wieku. Miłośnicy botaniki, gromadząc rośliny, dotykają zresztą pięknej i starej tradycji hortus siccus czy hortus hyemalis, suchego bądź zimowego ogrodu tworzonego poprzez układanie estetycznych kompozycji z zasuszonych liści i kwiatów. Takie kolekcje również nazywane były zielnikami. Ileż trzeba w to włożyć pracy, by zachować kolor i kształt liścia czy kwiatu... Myślę, że warto tę tradycję podtrzymywać. Mnie kiedyś zaraził nią ojciec, a teraz ja przekazuję ją wnukom. Mówię im, że skoro zerwaliśmy już roślinkę, to może warto ją zasuszyć na pamiątkę, zamiast wyrzucać... I one chętnie to robią!
– A jak już zrywać roślinkę, to tylko z korzeniem...
– Tak akurat mówię do studentów (śmiech). Czasem łapię się za głowę, gdy widzę, w jakiej formie nasz student przynosi roślinę... Oczywiście większość zbiera bardzo ładnie i te zielniki również przechowujemy. Nie każdy jednak ma talent do botaniki i zdarzają się naprawdę zabawne przypadki...
– Czy każdy może skorzystać ze zbiorów Zielnika Naukowego?
– Dostęp do Herbarium mają przede wszystkim botanicy. Definicja zielnika naukowego mówi, że jest to uporządkowany sposób przechowywania roślin przeznaczonych do dalszego opracowania badawczego. Zdarza się, że botanik kwestionuje pewną nazwę rośliny i uważa, że jest to coś innego, albo na wyższym poziomie dokonuje rewizji, czyli zmienia nazwę wprowadzoną już kiedyś do nauki. Zazwyczaj korzysta z kilkunastu zielników prowadzonych na całym świecie, porównuje interesujący go materiał i dopiero wtedy może ewentualnie zgłaszać konieczność wprowadzania poprawek w nazwach gatunków lub rodzajów roślin. Na tym polegają m.in. badania taksonomiczne. Mamy zatem nie tylko zbiór opisanych roślin, ale także możliwość późniejszej weryfikacji. To właściwie najważniejsza funkcja zielnika naukowego. Nasza dyscyplina się specjalizuje, mamy coraz więcej sposobów analizowania roślin, dlatego zgromadzone zbiory są cenne także z perspektywy przyszłych badań biologicznych.
– Przypuszczam, że w zielnikach znajduje się także mnóstwo roślin, które już wyginęły, co musi być niezwykle ciekawym źródłem wiedzy dla botaników! Czy w związku z tym naukowcy podążają śladem tych roślin, którym dziś grozi wyginięcie, by zachować je w kolekcji dla przyszłych pokoleń badaczy?
– Gromadzenie tych materiałów ma oczywiście ogromne znaczenie. Nie zbieramy jednak do zielnika ostatniego okazu danej rośliny ze stanowiska (śmiech). Po prostu często mamy już w swojej kolekcji takie okazy. Podam jeden przykład z naszego regionu. W okolicach małopolskiego Bolesławia (okolice Olkusza), w jedynym miejscu na świecie rosła warzucha polska (Cochlearia polonica). To bardzo ciekawa roślina preferująca zimne źródliska czystej wody na podłożu piaszczystym. Wydobycie rud galmanowych spowodowało obniżenie poziomu wód gruntowych, co z kolei doprowadziło do zaniku źródlisk rzeki Białej i zniknięcia owego siedliska. Zbliżone warunki znaleziono m.in. w okolicach Centurii, która jest dopływem Białej Przemszy, i tam udało się przenieść (reintrodukować) roślinę. Oczywiście są to wtórne siedliska, naturalne niestety już nie istnieją, niemniej udało się ją uratować dla świata. Mamy kilka okazów w zielniku, przy czym zebrane zostały jeszcze w czasach, gdy siedlisko nie było zagrożone skutkami przemysłowej działalności człowieka. Dzięki coraz bardziej zaawansowanej aparaturze możemy dziś odczytywać bez problemu informacje w niej zakodowane, nawet jeśli jest martwa.
– Jak wygląda opieka nad Zielnikiem Naukowym?
– Zacznijmy może od historii miejsca, w którym się znajdujemy. Do końca lat dziewięćdziesiątych cały zbiór znajdował się w budynku Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska przy ulicy Jagiellońskiej na poddaszu, w stosunkowo niewielkim pomieszczeniu. Rośliny przechowywano w specjalnych, etykietowanych pudłach, których liczba z pewnością przekroczyła tysiąc sztuk. Gdy uzyskałem stopień doktora, dostałem zadanie, by zająć się zgromadzoną kolekcją. Otrzymaliśmy grant z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego na zakup specjalistycznego sprzętu, w tym regałów kompaktowych, suszarek, zamrażarek i narzędzi optycznych. Wszystko po to, by zgromadzony materiał stał się bardziej dostępny dla naukowców, a rośliny zyskały większą przestrzeń. W 2001 roku zbiór został przeniesiony do nowego budynku zlokalizowanego w Chorzowie, w sąsiedztwie Śląskiego Międzyuczelnianego Centrum Edukacji i Badań Iinterdyscyplinarnych. W idealnym pomieszczeniu powinno być chłodno, sucho i ciemno. Ciepło oraz duża wilgotność sprzyjają procesom gnilnym oraz rozwojowi grzybów, światło słoneczne natomiast sprawia, że rośliny tracą kolor.
– Domyślam się, że obecnie jest łatwiej ze względu na dostępne rozwiązania techniczne. Jak jednak radzono sobie z zagrożeniami na przykład dwadzieścia lat temu?
– Jest kilka niezmiennych zasad. Trzeba przede wszystkim dobrze wysuszyć roślinę, dlatego korzystamy ze specjalnych suszarek. Nadal jednak dużym wyzwaniem są szkodniki. Żyją takie, przepraszam za określenie, „wredne” stworzenia, które dobrze się czują nawet przy trzydziestoprocentowej wilgotności powietrza i zagrażają naszym roślinom. Jeszcze w latach osiemdziesiątych stosowano specjalne substancje chemiczne, takie jak paradwuchlorobenzen, skutecznie zatruwające zarówno szkodniki, jak i tych, którzy pracowali w zielnikach... Teraz są inne metody, ale żadna z nich nie jest doskonała, ponieważ rośliny są niezwykle delikatne, a bakterie, owady i roztocze... wytrwałe. Dlatego tak ważne jest sprawdzanie stanu roślin.
– Obecnie kolekcja Zielnika Naukowego liczy ponad 130 000 okazów. W pomieszczeniu jest co najmniej 20 regałów, a w każdym z nich ogromna liczba półek i arkuszy. Herbarium przypomina spory magazyn biblioteczny...
– Nasz Zielnik nie jest wcale tak duży, jeśli patrzymy przez pryzmat liczby zgromadzonych okazów. Dla porównania powiem, że paryskie Herbarium liczy ponad osiem milionów egzemplarzy z całego świata. Każdy okaz ma swój numer, jest opieczętowany i opisany. Śląską kolekcją opiekuje się kurator Zielnika, pani dr Izabela Gerold-Śmietańska. Wie wszystko o Zielniku i pilnuje, by nic mu się nie stało. Liczba okazów robi tym większe wrażenie, jeśli będziemy pamiętać, jak bogatą historię kryje w sobie każda z tych roślin...
– Z wystawionych okazów moją uwagę przyciąga leżąca tu „puszysta” trawa...
– Przyjrzyjmy się jej zatem bliżej... Miejsce zbioru: USRR, czyli tereny dzisiejszej Ukrainy, 1990 rok. To piękna trawa nazywana Stipa (polska nazwa – ostnica), od której zresztą pochodzi słowo step. Rośnie także na stepach akermańskich i gdy wiatr wieje, wygląda jak morze. „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu...” – brzmi znajomo, prawda? A jeśli przyjrzymy się jej bliżej, zobaczymy nasiona opatrzone niezwykłą, zdrewniałą ością, w części przypominającą korkociąg. Lekka jak puch góra z łatwością niesiona jest przez wiatr, a specyficzna budowa dołu umożliwia „wkręcanie” się w ziemię nasienia i późniejsze kiełkowanie. I tak mógłbym opowiadać o każdej roślinie naszej kolekcji...
Rozmawiała Małgorzata Kłoskowicz
Wywiad ukazał się drukiem w numerze 2 (232) „Gazety Uniwersyteckiej UŚ” (listopad 2015)