Z czego zrobiony jest świat
Żyjemy złudzeniem. Wydaje nam się, że świat jest nieskończony i że tak samo jest z zasobami naturalnymi, których używamy. Tymczasem wszystko, co mamy, może się wyczerpać. Jednego pierwiastka starczy nam jeszcze na 60 lat, a innego na 1000 lat, ale w końcu skazani będziemy już wyłącznie na recykling i wyprawy grabieżcze na inne planety. Jest to tak samo konieczne jak nieosiągalne.
„Z czego zrobiony jest świat”, książka Anji Røyne, norweskiej fizyczki i popularyzatorki nauki, wprowadza nas w świat chemii, fizyki, biologii i ekonomii, które razem składają się na historię i strukturę naszej cywilizacji, a przy okazji – także nas samych. Tak się bowiem składa, że większość zasobów, których używamy do budowy domów, tworzenia przedmiotów i napędzania samochodów to te same pierwiastki chemiczne, z których zbudowane jest nasze ciało. To nie przypadek – wszystko, co mamy, to wszystko, co jest dostępne na naszej planecie, a konkretnie – na jej wierzchu i nieco pod powierzchnią.
Zbudowaliśmy naszą cywilizację na zasobach naturalnych, czyli pierwiastków chemicznych, które dostępne są na naszej planecie. Kolejne rozdziały książki Røyne opowiadają przeszłość, teraźniejszość i przyszłość kolejnych pierwiastków – złota, żelaza, miedzi, aluminium, tytanu, wapnia, krzemu, węgla, potazu, azotu, fosforu i tlenu. Fascynująca jest opowieść o tym, jak różnorodnych pierwiastków potrzebujemy i jak szczęśliwie się dla nas składa, że akurat je mamy. To z nich budowaliśmy nasz świat przez ostatnie kilka tysięcy lat, a przez ostatnie kilkaset robimy to coraz intensywniej. Tymczasem zasoby, których używamy, powstawały i gromadziły się na naszej planecie przez setki milionów lat w trybie naturalnych procesów. To, z czego zrobiony jest nasz świat, powoli się kończy. Nie skończy się od razu i nie skończy się na zawsze, ale na wystarczająco długo, żebyśmy nie mogli skorzystać z tego ponownie. Ile mamy czasu? Tego na dobrą sprawę nie da się określić.
„Czasem pojawia się informacja – pisze Anja Røyne o żelazie, czyli podstawowym budulcu naszej cywilizacji – że zasobów tego pierwiastka zostało nam tylko na pięć lat albo na dwadzieścia lat innego. Takie dany uzyskać można, sumując wszystkie udokumentowane rezerwy danego materiału […].” Ale rezerwy to tylko to, o czym wiemy, a nowe złoża wciąż są odkrywane, tyle że coraz głębiej. To, co było łatwo dostępne, w większości już zużyliśmy, co najlepiej wiemy w Polsce na przykładzie węgla.
Zasoby schowane głęboko są dla nas zupełnie niedostępne. Im głębiej są schowane, tym trudniej się do nich dostać. Głęboko w ziemskich płaszczu kryją się zasoby złota, które zawstydziły by króla Midasa. Tylko, że ich wydobycie – nawet gdyby stało się możliwe po latach prac inżynierów i naukowców – kosztowałoby nas o wiele więcej niż warte jest to złoto. Podobnie jest z żelazem, bez którego nie będzie naszych domów, samochodów i większości otaczających nas przedmiotów, które albo są zrobione z żelaza, albo powstały w fabrykach przy udziale żelaznych maszyn.
Wydaje się, pisze Røyne, że naturalne dla naszej ekspansywnej cywilizacji będzie teraz poszukiwaniem zasobów coraz dalej – w Kosmosie. Podobno większość krążących w naszym Układzie Słonecznym planetoid to świetny materiał „do zużycia”. Większość zbudowana jest z żelaza, krzemu i magnezu, ale niektóre są też zasobne w takie pierwiastki jak kobalt, złoto, platyna i pallad. Podobno jednym z najważniejszych powodów, dla których chcemy skolonizować Marsa jest to, że byłaby to świetna baza wypadowa do „polowania” na planetoidy. Wszystko to jednak marzenia, które blokowane są przez cały szereg różnych przeciwności, z przyciąganiem ziemskim na czele. Obecnie jesteśmy w stanie z potężnym nakładem energii oderwać od Ziemi kilkutonowy pojazd. Jesteśmy naprawdę daleko od rozkręcenia przemysłu nastawionego na zyskowny transport milionów ton kosmicznych złóż.
A teraz czas na najlepsze. Pierwiastki wcale się nie kończą. Złoża, owszem, ale pierwiastki – nie. Zasadniczo, z wyjątkiem kilku gazów na tyle lekkich, by mogły uciec z naszej atmosfery (pomyślcie o tym następnym razem, kupując dziecku balonik napełniony helem!), wszystko zostaje na Ziemi. Azot, którym „karmimy” zboże, żeby ono nakarmiło nas, pozostaje: w nas, w naszych odchodach, na polach i w morzach, do których część jest zwiewana i wypłukiwana. Problemem nie jest zużycie azotu, tylko trudność jego gromadzenia. Miedź ze zużytych przewodów elektrycznych odzyskać jest łatwo, trudniej ze stopami wielu pierwiastków z naszych komputerów i telefonów. Węgiel, który wydobyliśmy pod postacią ropy, nie wróci do swojej postaci przez wiele milionów lat. Część z niego pozostaje w plastiku, którego przetwarzanie jest trudne, ale bez niego nasze życie byłoby o wiele mniej komfortowe. Wiele więc zależy od tego, jak będziemy gospodarować naszymi odpadami, chociaż i tu są oczywiście pewne ograniczenia.
Anja Røyne napisała książkę, która tylko na początku jest opowieścią o budowie świata (głównie – naszego świata, cywilizacji). Im bliżej końca, tym bardziej widać, że jest to historia naszej przyszłości – wielki dylemat – dalszy postęp czy ograniczenie zużycia – a dalej ostrzeżenie i wezwanie do rozsądku. Nie ma w nim fanatycznej demagogii, jest za to sterta, wielka, narastająca z każdą stroną góra faktów.