Dzikie zwierzęta cierpią na zespół stresu pourazowego (PTSD)
PTSD określa zaburzenia psychiczne wywołane traumatycznymi przeżyciami, jak wojna, klęski żywiołowe, lub pełne przemocy dzieciństwo. Dotknięte nimi osoby zmagają się z napięciami lękowymi, halucynacjami i szeregiem innych uciążliwych przypadłości chronicznego stresu. Naukowcy zaobserwowali, że podobne objawy mogą wystąpić również u zwierząt.
Co kilka lat u zajęcy amerykańskich obserwuje się ogromny wzrost liczby osobników. Ta „eksplozja demograficzna” pociąga za sobą również zwiększenie populacji polujących na nie drapieżników, jak rysie czy kojoty. Konsekwencją jest dość gwałtowny spadek liczebności zajęcy. Regularność zjawiska od dawna interesuje ekologów. Jednym z nich jest Rudy Boonstra z University of Toronto, który bada wpływ stresu na zające i inne drobne ssaki od lat 70. XX wieku. Zauważył on, że u zwierząt narażonych na ataki można stwierdzić coś, co przypomina występujący u ludzi PTSD.
Okazuje się, że za cykliczne zmniejszanie się liczby zajęcy odpowiada nie tylko pożeranie ich przez inne zwierzęta – znaczenie ma również chroniczny stres, wywołany obecnością zbyt wielu drapieżników. Z tego powodu samice długouchych ssaków mniej jedzą i wydają na świat drobniejsze potomstwo – nie tak liczne, jak ma to miejsce w bardziej sprzyjających warunkach.
Podwyższony poziom hormonu stresu – kortyzolu – zauważono badając odchody zajęcy. Zwiększał się, gdy w sąsiedztwie obecnych było szczególnie dużo grasujących rysi i kojotów. Kortyzol w ciele zwierzęcia bezpośrednio wpływał także na jego potomstwo. Samice będące w ciąży przekazywały podwyższony poziom hormonu stresu swym młodym, co z kolei oddziaływało na ich zdolności reprodukcyjne i podatność na stres. To tłumaczy, dlaczego nawet po zmniejszeniu liczby drapieżników w ekosystemie, populacja zajęcy nie odradza się od razu, lecz potrzebuje na to około trzech do pięciu lat.
Podobne obserwacje przeprowadzono na licznych gatunkach zwierząt – nie tylko ssaków – a wnioski były zbieżne. W doświadczeniu przeprowadzonym w lesie przez ekologów Lianę Zanette i Michaela Clinchy’ego z Uniwersytetu Zachodniego Ontario, w którym puszczali z głośników zawołania jastrzębia, okazało się, że samica ptaka z gatunku szarobrewki śpiewnej odchowała o 40% mniej piskląt od tych samic, które nie słyszały dźwięków wydawanych przez drapieżnika. W innym eksperymencie badacze udowodnili, że u dwóch innych gatunków ptaków – starzyka brunatnogłowego oraz sikory jasnoskrzydłej – nawet do tygodnia utrzymywały się zmiany neurochemiczne spowodowane słyszanymi wcześniej głosami zwiastującymi zagrożenie. Badania prowadzone na myszach i rybach narażonych na ataki innych zwierząt prowadziły do podobnych wniosków – strach przed drapieżnikami skutkował wydawaniem mniej licznego i bardziej słabowitego potomstwa na świat.
Przez długi czas wydawało się, że zebra, która pomyślnie wyszła ze starcia z polującym na nią lwem, po prostu wracała do swoich zwykłych czynności, przechodząc nad groźnym epizodem do porządku dziennego. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że traumatyczne przeżycia silnie odbijają się na dotkniętych nimi osobnikach, powodując ich nadwrażliwość i wzmożoną bojaźliwość.
Liana Zanette uważa, że jest to element strategii przetrwania – „Strach to odpowiedź wszystkich zwierząt, by uniknąć zabicia przez drapieżnika. W ogromnej części jest to opłacalne, ponieważ pozwala zachować cię przy życiu, byś rozmnożył się innego dnia. Ta strategia wiąże się jednak z kosztami”.
Jak pokazują ostatnie badania, aż 32% dorosłych samic żyraf w Serengeti posiada blizny po lwich pazurach, a 25% morświnów w południowej części Północnego Morza ma na swoim ciele ślady po zadrapaniach i ugryzieniach fok szarych. Na szczególne niebezpieczeństwo są też narażone manty żyjące w afrykańskich wodach. W pewnych miejscach aż 100% osobników nosiło rany po atakach rekina. Wszystkie te pokaleczone zwierzęta mogą zachowywać w pamięci ślady przerażających spotkań z oprawcami.
Wiemy, że trudne doświadczenia potrafią mocno odbić się na zachowaniu słoni. Ekolog behawioralny z Bangor University w Walii, Graeme Shannon twierdzi, że pod tym względem afrykańskie olbrzymy są bardzo podobne do ludzi. Te, które przeżyły traumę wykazują radykalną zmianę w zachowaniu, rzutującą na ich dorosłe życie – mogą być bardziej agresywne i nadpobudliwe.
Rudy Boonstra jest zdania, że choć chroniczny stres wydaje się mieć destrukcyjny wpływ na dobrostan zwierząt, może przy tym stanowić całkiem skuteczną adaptację do życia w niebezpiecznym środowisku. Straumatyzowane zwierzę, co prawda, spędza więcej czasu kryjąc się, mniej jedząc i rodząc mniej liczne potomstwo, jednak pozwala to dorosłym osobnikom przeżyć i odbudować populację, gdy warunki będą bardziej sprzyjające.
Niektórzy naukowcy uważają jednak, że mówienie o PTSD w kontekście zwierząt jest nieuzasadnione. Neurobiolog David Diamond z Uniwersytetu Południowej Florydy wyjaśnia, że zaburzenie to jest zdefiniowane w kategoriach ludzkich reakcji – „Nie istnieje biologiczny wskaźnik, który pozwala określić np. na podstawie badania krwi, czy ktoś ma PTSD. To psychologiczne schorzenie i dlatego nazywam je zaburzeniem ludzkim. Szczur nie może powiedzieć, jak się czuje”.
Przeciwne stanowisko reprezentuje Sarah Mathew, antropolożka z Uniwersytetu Stanu Arizona, która podkreśla, jak wiele łączy człowieka z innymi ssakami. Badaczka podkreśla, że sama struktura mózgu i zachodzące w nim chemiczne reakcje, nie różnią się wcale tak drastycznie pomiędzy różnymi gatunkami kręgowców (oraz niektórych bezkręgowców), jak mogłoby się wydawać. Reakcje na niebezpieczeństwo, uraz czy stratę przejawiane przez Homo sapiens mogą być zatem częścią powszechnej strategii w świecie zwierząt radzenia sobie z życiowymi wyzwaniami.
Opracowano na podstawie artykułu The Atlantic.