Jesteś tutaj

Dr Kasper Czech z Zakładu Psychologii Klinicznej i Sądowej w Instytucie Psychologii UŚ zajmuje się badaniem schizofrenii

Mimo że badania nad schizofrenią jako chorobą mają już swój okazały dorobek, to wciąż jest ona okryta aurą nieporozumień i przesądów. Tym bardziej istotne jest zatem, by oprócz pogłębiania prac nad leczeniem tego schorzenia propagować wiedzę o nim. Problemem schizofrenii zajmuje się dr Kasper Czech, podejmujący pionierskie w skali Polski wysiłki na rzecz wykorzystania w jej leczeniu terapii neurofeedback.

Naukowe badania nad schizofrenią prowadzone są od ponad stu lat. Narzędzia powstałe w ostatnich trzech dekadach, którymi dysponuje psychiatria i neuropsychologia, pomagają potwierdzić pewne hipotezy, które funkcjonowały w nauce. Jest to choroba złożona, wieloczynnikowa – wpływają na nią zarówno genetyka, funkcjonowanie biologiczne, jak i czynniki osobowościowe, emocjonalne, relacje w rodzinie. Przy analizie przyczyn schizofrenii przyjmuje się, że czynnik genetyczny istnieje zawsze, ale występuje wspólnie z czynnikami systemowymi – wzorcem komunikowania się w rodzinie, jej strukturą, gotowością do budowania więzi czy jakością tychże. Jeżeli bowiem istnieje patologia genetyczna, to musiała ona istnieć w poprzednich pokoleniach. Nawet jeżeli wówczas nie dawała objawów klinicznych, to wpływała w jakimś stopniu na te elementy schizofrenii, które warunkują zachowania społeczne.

Są w życiu okresy, w których schizofrenia, jeśli istnieją ku niej predyspozycje, uaktywnia się częściej. Czasem dzieje się to jeszcze w okresie dojrzewania, zwykle między 20 a 30 rokiem życia. Czynnikiem wyzwalającym zwykle jest jakaś sytuacja stresowa, choć nie musi to być stres traumatyczny. Może chodzić o naturalne kryzysy rozwojowe, związane choćby z wyprowadzeniem się z domu rodziców czy podjęciem pracy zawodowej. Wówczas struktura osobowościowa nie daje sobie rady i dokonuje się regres.

– Potocznie choroba kojarzona jest z objawami, które w klinicystyce nazywamy pozytywnymi bądź wytwórczymi – halucynacjami (pacjent postrzega rzeczywistość, która nie istnieje) i urojeniami (pacjent ma w systemie poznawczym sądy, które nieadekwatnie oceniają rzeczywistość i są niepodatne na argumentację) – tłumaczy badacz. – Ale to są sytuacje ewidentne. W społeczeństwie nie ma wiedzy, że schizofrenia często przebiega bez objawów wytwórczych i tym, co najistotniejsze, jest wycofanie społeczne, postawa autystyczna, której można nie zauważyć, zrzucając to na karb charakterologii danej osoby („on zawsze taki był, siedzi sobie w kąciku i robi po swojemu, patrzy w przestrzeń”). U chorego następują zmiany w sferze uczuć, spłycenie uczuciowości wyższej, ekspresja staje się nieadekwatna do wyrażanych emocji. W momencie gdy pojawia się objaw, który ogólnie nazywamy rozszczepieniem osobowości, poszczególne funkcje psychiczne przestają funkcjonować w sposób spójny – tak jakby piłkarze na boisku przestali grać jak jedna drużyna – bramkarz pobiegnie na drugą stronę placu, napastnik zacznie strzelać do własnej bramki itd. Pojawia się chaos. Jeżeli pacjent jest pod dobrą opieką, to on i jego najbliżsi są uczeni jak rozpoznawać zbliżanie się kolejnych objawów choroby. Większy kłopot jest, gdy pozostaje ona niezdiagnozowana.

Schizofrenia jest w pewnym sensie chorobą „demokratyczną” – intensywność jej występowania (zwykle przyjmuje się, iż dotyka ok. 1 procenta populacji) jest taka sama, bez względu na szerokość geograficzną i krąg kulturowy. Autorzy zorientowani antropologicznie wysuwają tezy, że schizofrenia pełniła pewną rolę społeczną, której do końca jeszcze nie znamy. Podaje się czasem, że tą funkcją w społeczeństwach pierwotnych, była rola szamana. Również niektórzy mistycy chrześcijańscy są po latach diagnozowani na tę okoliczność. Oczywiście taka diagnoza może być poddana w wątpliwość, ale prawdopodobne jest, że tym schorzeniem dotknięta była choćby słynna Hildegarda z Bingen. Spośród postaci z bliższej nam historii znaną osobą cierpiącą na schizofrenię był Salvador Dalí, a przypadłość odcisnęła duży wpływ na jego twórczości (Pies andaluzyjski Dalego i Luisa Buñuela umożliwia niemal bezpośrednie doświadczenie przeżyć osób chorych). Ludzie cierpiący na schizofrenię są wyjątkowo twórczy, charakteryzując się myśleniem nietypowym dla danego kręgu kulturowego, takimi ścieżkami skojarzeń i sposobami wyciągania wniosków, na które nikt inny nie wpada. Nietrudno w tym opisie dostrzec niespotykane nigdy wcześniej motywy w sztuce Dalego.

U cierpiących postawa introwertywna czasem łączy się też ze skrajnie wysoką empatią, podobną do tej, która cechuje maleńkie dzieci. W procesie socjalizacji budujemy granice naszej fenomenologii, żeby oddzielać siebie od innych osób, czuć „gdzie kończę się ja”. Zdaniem psychologa nasza kultura w tym wymiarze szwankuje. Dojrzewając, gubimy tę empatię, nadmiernie ją spłycamy. Pacjenci mają zaś kłopot przeciwstawny – problem w odnalezieniu się w relacjach społecznych. Cierpiący przeżywa bowiem „my” jak „ja”.

– Proces schizofreniczny, jeżeli nie jest skutecznie leczony, degeneruje struktury poznawcze – tłumaczy dr Czech. – Osłabia się uwaga selektywna; system poznawczy osoby chorej nie radzi sobie z różnicowaniem bodźców istotnych od nieistotnych, w efekcie pacjent przeżywa sytuację spokojną mniej więcej tak, jak zdrowy człowiek może się poczuć w supermarkecie przed świętami. Przez odbieranie takiej liczby bodźców, której umysł chorego nie jest w stanie odfiltrowywać, proces się pogłębia – mamy coraz bardziej zaburzone myślenie, coraz słabiej funkcjonującą pamięć operacyjną, a to powoduje, że mechanizmem obronnym chroniącym przed nadmiarem bodźców staje się autyzm. Wówczas zdolności twórcze też się osłabiają. Mogą je zachować te osoby, które własny proces schizofreniczny opanowują, doprowadzając – może nie do pełnego wyleczenia (bo pacjenci, poza wyjątkami, muszą uważać na siebie i swoją psychikę oraz brać leki) – ale trwałej remisji; wtedy jest to uznawane za sukces.

– Tak jak w przypadku każdej innej choroby, żeby leczenie schizofrenii było skuteczne, potrzebna jest praca pacjenta nad sobą – mówi badacz. – W naszym, zachodnim modelu medycyny przyjęte jest generalnie, że to lekarz leczy pacjenta, co jest moim zdaniem błędnym podejściem. Personel medyczny ma wspierać pacjenta w jego procesie samoleczenia. Wtedy pomagamy mu wziąć odpowiedzialność za swój stan zdrowia. Problemem jest niestety to, że gdy u nas pacjent przychodzi do lekarza, ma stosunkowo mało czasu dla siebie w kontakcie z nim. Regulaminy NFZ określają czas trwania konsultacji, jednak praktyka często odbiega od tych standardów. Konsultacja trwająca kilka minut uniemożliwia zbudowanie relacji z pacjentem.

– Na podstawie moich badań zbudowałem czteropiętrowy model holistycznego leczenia schizofrenii w formie piramidy. Im wyższy szczebel, tym większa motywacja pacjenta jest potrzebna, żeby leczenie było skuteczne. Najniżej znajduje się leczenie farmakologiczne – podstawowe, bo najmniejszym wysiłkiem pacjenta i systemu opieki zdrowotnej daje największe efekty – tłumaczy naukowiec. – Na drugim miejscu są działania psychoedukacyjne, które chronologicznie powinny poprzedzać pierwsze zażycie leków. Pacjent musi wiedzieć, na co choruje, czym jest schizofrenia – tak, by nie przeżywał jej ze świadomością potoczną, nie bał się nadmiernie, uczył rozpoznawać zwiastuny. Miewam przypadki, gdy pacjenci chorują od kilku lat i dopiero u mnie dowiadują się, o co chodzi. Pacjent dopiero wtedy zaczyna czuć się jak podmiot, a psychoedukacja musi trwać przez cały okres leczenia. Trzecim elementem jest trening funkcji poznawczych. Jedną z jego możliwych form jest terapia neurofeedback. To stosunkowo młoda forma oddziaływania. Kiedy 10 lat temu wyposażaliśmy pracownię w Katowicach-Ochojcu, była to trzecia placówka w Polsce wykorzystująca ten rodzaj terapii. Obecnie jest ich kilkaset. Początkowo był on najczęściej stosowany do pracy z dziećmi z dysleksją, dysgrafią czy ADHD i przynosił efekty. W moich badaniach zaadaptowałem neurofeedback do rehabilitacji funkcji poznawczych w schizofrenii. W ramach tej metody modyfikujemy pracę bioelektryczną mózgu metodą treningu. Pacjent gra w grę komputerową, nie używając do tego myszki czy pada, ale na głowie ma podpiętą elektrodę, która mierzy pracę mózgu. Terapeuta na swoim monitorze ustawia zakresy fal trenowanych, czyli ustala warunki, przy jakich ma się pojawić nagroda behawioralna (punkt w grze) oraz to, że w symulatorze ma się dziać to, co jest zaplanowane, czyli np. auto przyspiesza albo jedzie środkiem drogi. W takich banalnie prostych grach (muszą być proste, żeby były czytelne) pacjent zaczyna kontrolować wydarzenia pracą własnego mózgu. Zwykle przez kilka sesji chory nie wie, co ma robić, ale potem następuje przełamanie. Czasem też przychodzą do mnie osoby zdrowe, które mówią, że chcą sobie poprawić pamięć, myślenie czy koncentrację. Trzeba jednak pamiętać, że nie jest to cudowne remedium na wszystko, ale konkretna metoda, która pomaga w niektórych sytuacjach.

Po pracach naukowców z Berlina i Londynu są to dopiero trzecie badania, które miały sprawdzić, czy u pacjentów cierpiących na schizofrenię terapia neurofeedback może być stosowana. Efekty przeprowadzonych testów klinicznych przerosły oczekiwania dr. Czecha. Dla każdego z pacjentów przeznaczył 40 sesji terapeutycznych, co stanowiło pewne minimum, które miało pokazać, czy nastąpi jakakolwiek delikatna zmiana w funkcjonowaniu poznawczym pacjentów. Okazało się, że nie tylko „drgnęło”, ale zmiana poziomu uwagi u pacjentów była bardzo istotna. Pacjenci mówili, że wreszcie potrafią przeczytać gazetę, wiedzą, o co chodzi w dzienniku telewizyjnym. Oprócz poprawy procesów uwagi również znacząca poprawa funkcji myślenia oraz zmniejszenie poziomu lęku i nasilenia psychotycznych mechanizmów obronnych umożliwiały zmniejszenie dawki leków.

Czwarte piętro piramidy może zostać wprowadzone, kiedy pacjent jest zabezpieczony lekowo, zna reguły higieny psychicznej, rozumie swoją chorobę i przeszedł trening poznawczy. Wtedy, jeżeli ma motywację oraz możliwości (w Polsce – niestety również finansowe), można zastosować intensywną psychoterapię, żeby opanować na tyle, na ile to jest możliwe, psychotyczne mechanizmy współtworzące chorobę.

Schizofrenia nie musi i nie powinna oznaczać społecznej izolacji osób na nią cierpiących. Niestety, w społeczeństwie funkcjonuje wiele krzywdzących dla nich stereotypów, związanych między innymi z rzekomo większą niż przeciętna agresywnością chorych – co nie znajduje potwierdzenia w badaniach.

Foto: Pixabay
Dr Kasper Czech z Zakładu Psychologii Klinicznej i Sądowej w Instytucie Psychologii UŚ
Schizofrenią prawdopodobnie dotknięta była św. Hildegarda z Bingen (miniatura z Rupertsberger Codex Liber Scivias z XII wieku)