Jesteś tutaj

Powszechnie uważa się, że w średniowieczu ludzie niespecjalnie zawracali sobie głowę rzeczami takimi jak higiena osobista i czystość. Jeden z XIX-wiecznych historyków nazwał tę epokę „tysiącleciem bez wanny”. Okazuje się jednak, że kąpiele wcale nie były obce ludziom wieków średnich, tyle że nie do końca pokrywają się one z naszymi wyobrażeniami.

Istnieją przekazy świadczące o niechęci średniowiecznych do kontaktu z wodą – św. Fintan z Clonenagh na przykład kąpał się tylko raz do roku, zaraz przed Wielkanocą, i tak przez 24 lata, a Anglosasi uważali Wikingów za zbytnich czyścioszków, bo ci drudzy brali kąpiel raz w tygodniu. Z drugiej strony w wielu dziełach sztuki z tamtego okresu, w tym w utworach literackich, znajdujemy ludzi zażywających kąpieli i nie ma się wrażenia, że wykonują wówczas czynność wielce niecodzienną. 

Higiena osobista istniała w średniowieczu – nasi przodkowie doskonale zdawali sobie sprawę z faktu, że mycie twarzy i rąk to dobry pomysł, bo w wielu podręcznikach zdrowia z epoki odnotowano, że to skuteczny sposób na pozbycie się brudu, a utrzymanie całego ciała w czystości jest bardzo ważne. „Kąpiel czyści zewnętrzne członki ciała z brudu po ćwiczeniach” – napisał w XIV wieku Magninius Mediolanesis w dziele Regimen sanitatis, dodając również, że woda wypłucze spod skóry nagromadzone odpady procesu trawiennego, których nie wydali się poprzez ćwiczenia czy masaże. Już wtedy istniało zatem mocne przekonanie o powiązaniu czynności jedzenia z kąpaniem się i faktycznie tak jest: kąpiel może spowolnić trawienie, powstrzymać biegunkę, ale gdy woda jest zbyt gorąca, może doprowadzić do spowolnienia pracy serca, nudności lub omdlenia.  

Średniowieczni pisarze przedstawiają kąpiel jako czynność poważną i wymagającą uwagi. Secreta secretorum, jeden z traktatów medycznych, ma nawet osobny rozdział poświęcony wyłącznie kąpaniu się. Czytamy w nim, że porami roku szczególnie sprzyjającymi tej aktywności są wiosna i zima, z całą stanowczością powinniśmy natomiast unikać kąpieli w lecie. Niezależnie od pory roku zbyt długie pluskanie się w wannie prowadzi do otłuszczenia i ogólnego osłabienia. Wspomniany już Magninius Mediolanesis daje swoim czytelnikom aż 57 zaleceń kąpielowych, różnych dla ludzi starszych, kobiet w ciąży i podróżujących.

Niektóre słynne kąpieliska miały swoje wewnętrzne regulaminy. Dla przybywających do położonej niedaleko granicy ze Szwajcarią włoskiej miejscowości Brumi Pietro de Tussignano sporządził w 1336 roku dwunastopunktową instrukcję – stosowanie się do niej miało zapewnić pożądane skutki lecznicze. Owe zalecenia dotyczyły m.in. aktywności seksualnej kuracjuszy (abstynencja nie była wskazana, ale należało też zachować rozsądny umiar) czy spożywania posiłków (do wody należało wchodzić na czczo, ewentualnie po spożyciu jedynie dwóch łyżek rodzynek popitych małą dawką wina). Ponadto obmywać można było jedynie ogoloną głowę (na drodze leczniczych zdolności wody mogły stanąć… włosy). Przez 15 dni kuracjusz powinien spędzać w wodzie mniej więcej godzinę, a jeśli kuracja przebiegnie prawidłowo, stan zdrowia pacjenta znacznie polepszy się na najbliższe pół roku. 

Średniowieczne źródła angielskie poświadczają, że tamtejsze rycerstwo chętnie korzystało z kąpieli, a król Jan (ten z przydomkiem Bez Ziemi) w podróż po kraju zabierał ze sobą drewnianą balię oraz sługę Williama, który sprawował pieczę wyłącznie nad królewskimi kąpielami. 

Kąpiele były uznanym w całej Europie sposobem przyjmowania prominentnych gości na dworach królewskich, a wszystkim chodziło o to, by jak najbardziej zaimponować luksusem stronie odwiedzającej. Taki zwyczaj sięga dynastii Karolingów – kronikarz Einhard pisze, że Karol Wielki do tego stopnia kochał kąpiele, że do wspólnego kąpania się zapraszał nie tylko swych synów, ale także szlachtę i przyjaciół, a zdarzało się, że również członków najbliższego otoczenia i straż osobistą – czasem więc „stu lub więcej mężów przebywało na raz w wodzie”. 

Z dobrodziejstw kąpieli cieszyły się też co zamożniejsze klasztory, doprowadzające rurami wodę do swoich zabudowań, a reguły niektórych zakonów określały liczbę i porę kąpieli w ciągu roku. I tak na przykład mnisi z opactwa Westminster wchodzili do wanny cztery razy do roku: na Boże Narodzenie, na Wielkanoc, pod koniec czerwca oraz pod koniec września, przy czym nie wiadomo, czy zakonnicy wówczas musieli, czy też tylko wtedy mogli skorzystać z kąpieli. Wiemy jednak, że westminsterskie opactwo zatrudniało człowieka obsługującego łaźnie, a jego wynagrodzeniem były dwa bochenki chleba dziennie oraz roczna pensja w wysokości jednego funta, co wskazywałoby, że kąpano się tam dość regularnie. 

Dla przeważającej części średniowiecznego społeczeństwa prywatna łaźnia była nieosiągalnym luksusem, co nie oznacza wcale, że ludzie chodzili ciągle brudni – publiczne łaźnie były praktyką dość powszechną w całej ówczesnej Europie. Do XIII wieku w samym tylko Paryżu mieściły się 32 domy kąpielowe, a żyjący tam w XII stuleciu niejaki Alexander Neckham narzekał, że rano budziły go narzekania kapiących się ludzi z powodu rzekomo zbyt gorącej wody. W Southwark, mieście znajdującym się naprzeciwko Londynu na drugim brzegu Tamizy, można było wybierać spośród 18 tego typu przybytków. Domy kąpielowe znajdowały się nawet w mniejszych miastach, a połączone było często z tamtejszymi piekarniami – ciepła wytwarzającego się przy produkcji pieczywa używano również do ogrzania wody.

W książce Clean: A History of Personal Hygiene and Purity Virginia Smith stwierdza, że aż do XV wieku wyjście do łaźni było sposobem na spędzanie wolnego czasu „na mieście” z partnerem (takim, jakim cztery stulecia później stało się jadanie w restauracjach), a XV-wieczne niemieckie akwaforty ukazują łaźnie z nagimi i spożywającymi posiłek parami. Z faktu powszechnego negliżu wynikały spore kontrowersje: publiczna łaźnia była potencjalnym siedliskiem rozpusty, komu więc na sercu leżały kwestie zbawienia, ten musiał – według oficjalnych zaleceń kościoła – odpokutować współobecność w łaźni z nagimi kobietami trzema dniami jedynie o chlebie i wodzie. 

Kościół nie miał jednak wielkiego wpływu na średniowieczne publiczne łaźnie, a ówcześni na zasadzie niepisanej umowy zaakceptowali raczej fakt, że przychodzi się tam nie tylko w celach higienicznych i leczniczych. Wspomniane już przybytki w Southwark były powszechnie uważane za przedsionki lupanarów. Odbywało się to z reguły przy milczącej aprobacie lokalnych władz, które uważały, że to całkiem skuteczny sposób na rozładowanie testosteronu młodych mężczyzn – lepiej, by siedzieli w łaźniach niż rozrabiali na ulicach.

Spadek popularności publicznych domów kąpielowych obserwujemy od XVI stulecia – w debacie publicznej doszła do głosu moralność purytańska, ludzi przerażały również kolejne szerzące się choroby, m.in. syfilis, którego epidemia wybuchła w Europie pod koniec XV wieku. 

W 1526 roku Erazm z Rotterdamu odnotował: „25 lat temu nie było w Brabancji nic bardziej modnego niż łaźnie publiczne. Teraz nie masz ani jednej – nowa plaga nauczyła nas je omijać”.

 

Na podstawie artykułu „Did people in the Middle Ages take baths?” opublikowanego na portalu Medievalists.net (tam też bibliografia przedmiotu)

 

Starożytne łaźnie rzymskie w Bath. Fot. pixabay.com