Jesteś tutaj

22 października 1975 roku zmarł Arnold J. Toynbee, brytyjski historyk i historiozof, uznawany za jednego z najwybitniejszych XX-wiecznych „teoretyków cywilizacji”

Urodzony w 1889 roku Toynbee kształcił się w Winchester College oraz Balliol College w Oxfordzie, gdzie studiował historię oraz grekę i język arabski. Tam też rozpoczął karierę dydaktyczną w roku 1912. W czasie I wojny światowej pracował – podobnie jak inni angielscy historycy – w Departamencie Wywiadu Ministerstwa Spraw Zagranicznych Zjednoczonego Królestwa. Po wojnie został delegatem tej instytucji na konferencję pokojową w Paryżu. Następnie otrzymał posadę profesora historii oraz greki bizantyjskiej i nowożytnej na Uniwersytecie Londyńskim – z uczelnią tą był związany przez kolejnych 37 lat. Ponadto wykładał również w Londyńskiej Szkole Ekonomicznej oraz w Królewskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Jego najwybitniejszym dziełem, a zarazem najpełniejszą reprezentacją jego poglądów historiozoficznych, jest 12-tomowe Studium historii, wydawane w latach 1934–1961. Toynbee zawarł w nim teorię rozwoju cywilizacji – nazywanych przez niego „społecznościami” – które pojawiły się w dziejach świata. Jego zdaniem wszystkie dające się wyodrębnić społeczności, jako jednostki studiów historycznych, wykazują analogię w kwestii kolejnych etapów swojego istnienia: począwszy od genezy, poprzez etap wzrastania, załamanie, dezintegrację, na rozkładzie i pojawieniu się nowych społeczności skończywszy. Objętość pracy Toynbee’ego wynikała również z ogromnej ilości przykładów użytych do zilustrowania wywodów, dlatego też – dla lepszej przyswajalności przez czytelników – skrótu tego monumentalnego dzieła dokonał D.C. Sommervell. Redakcja ta polegała na znacznym ograniczeniu egzemplifikacji autora.

Toynbee wyróżnił 21 „pełnych” społeczności (w odróżnieniu od społeczności „poronionych” i „wstrzymanych w rozwoju”, o których za chwilę), dzieląc je następnie na trzy generacje. Cywilizacje pierwszej generacji wyłoniły się bezpośrednio ze stadium życia pierwotnego, a były to społeczności: egipska, sumeryjska, minojska, chińska, andyjska oraz Majów. Egipska i andyjska zniknęły z areny dziejów „bezpotomnie”, pozostałe albo „zrodziły”, albo „usynowiły” społeczności drugiej generacji. I tak majańska usynowiła jukatańską i meksykańską, sumeryjska – usynowiła babilońską i być może hetycką, minojska – zrodziła z kolei syryjską i helleńską. W tej generacji klasyfikuje się także społeczność indyjską. 

Społeczności trzeciej generacji to społeczności funkcjonujące obecnie, czyli zachodnia (obejmująca, z grubsza rzecz biorąc, euroatlantycki świat chrześcijański i anglosaski), chrześcijaństwa prawosławnego (wraz z jego rosyjskim odgałęzieniem), dalekowschodnia (z odgałęzieniem japońskim lub też japońsko-koreańskim), islamska (wcześniej podzieloną na irańską i arabską) oraz hinduska. Dwie pierwsze zrodziła społeczność helleńska, dalekowschodnia wywodzi się z chińskiej, islamską usynowiła syryjska, a hinduską – indyjska.

Zdaniem Toynbee’ego o genezie cywilizacji nie decydowały – jak przekonuje się nas w szkołach – wyjątkowe ułatwienia, ale właśnie wyjątkowe utrudnienia. Nil oraz Tygrys i Eufrat nie były dobrodziejstwem dla mieszkańców Egiptu i Mezopotamii, ale wyzwaniem. Zjednoczenie ludzi wobec konkretnego wyzwania dało początek społecznościom. Kluczowe jest jednak, aby bodziec spowodowany wyzwaniem miał optymalną siłę. Bodziec zbyt słaby niweczy bowiem dobrą energię społeczności, bodziec zbyt mocny uniemożliwia natomiast przezwyciężenie wyzwania. Zbyt duża liczba wyzwań – i to w fazie embrionalnej rozwoju – spowodowała klęskę trzech tzw. poronionych społeczności. Były to: cywilizacja chrześcijaństwa dalekiego Zachodu (postceltyckie chrześcijaństwo w Irlandii, które uległo naporowi religijnemu Rzymu i politycznemu Anglii), cywilizacja chrześcijaństwa dalekiego Wschodu (postnestoriańskie chrześcijaństwo w środkowej Azji wchłonięte przez imperium arabskie w VIII wieku) oraz cywilizacja skandynawska (odgrodzona od chrześcijaństwa zachodniego pogańskimi ludami słowiańskimi). Pięć innych społeczności Toynbee nazywa „wstrzymanymi w rozwoju”, ponieważ bodziec, na który starały się odpowiedzieć, lokował się na granicy optymalności i zbyt dużej surowości. Taki los spotkał Spartan, Turków Osmańskich, ludy polinezyjskie, Eskimosów oraz skupiska nomadów środkowoazjatyckich stepów.

Każda „pełna” społeczność przeżywa okres wzrastania, ale wskutek nieuchronnych procesów zachodzących wewnątrz cywilizacji (m.in. utrata jedności i rozpad na trzy grupy) w pewnym momencie dochodzi do załamania. Jego konsekwencją jest dezintegracja społeczności – następuje tzw. okres zaburzeń, z którego wyłania się państwo uniwersalne (stwarzające ułudę panowania nad sytuacją), ostateczny rozkład poprzedza jeszcze okres interregnum, czyli – uproszczając – wewnętrznego chaosu. Na zgliszczach danej społeczności mogą pojawić się nowe, głównie w formie państw sukcesyjnych.

Najlepiej zilustrować to na przykładzie imperium rzymskiego. Tamtejsze społeczeństwo na przestrzeni wieków konsekwentnie różnicowało się na: dominującą mniejszość (patrycjusze i klasa posiadająca), która równie konsekwentnie traciła tak ważną dla Toynbee’ego moc twórczą, proletariat wewnętrzny (chrześcijanie, niewolnicy, wyzwoleńcy, plebejusze) oraz proletariat zewnętrzny (plemiona barbarzyńskie albo pozostające w sojuszu z Rzymem, albo z nim walczące na rubieżach imperium, albo osiedlające się na jego terenach). Państwem uniwersalnym w rzymskiej historii było cesarstwo, które pod koniec kompletnie nie panowało nad barbarzyńcami – w gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z bezkrólewiem. Odebranie insygniów władzy cesarskiej nastoletniemu Romulusowi Augustulusowi przez Odoakra w roku 476 było tylko symbolicznym przypieczętowaniem rozkładu.

Dziedzictwo romańskie przetrwało jednak dzięki dwóm czynnikom. Po pierwsze, ocalił je kultywowany przez proletariat wewnętrzny tzw. kościół uniwersalny (w tym wypadku chrześcijaństwo), który stawał się z wolna dominującą religią w postromańskim świecie. Po drugie, następstwem charakterystycznej dla interregnum „wędrówki ludów” było utworzenie na obszarze dawnego imperium nowych barbarzyńskich państw narodowych, których mieszkańcy – także za pośrednictwem chrześcijaństwa – przejmowali dokonania społeczności helleńskiej. Przecież właśnie z tego postrzymskiego rozgardiaszu wyłoniła się wczesnośredniowieczna Europa z państwem Franków na czele.

Toynbee krytycznie ustosunkowywał się do kondycji społeczności zachodniej (Polska nie została jednoznacznie włączona w jej obręb), mając jej za złe powszechne zdehumanizowanie, zapomnienie o wartościach duchowych, zbytnie zawierzenie technice i naukom przyrodniczym. O ile jednak przeciwstawiany mu często Oswald Spengler nie widział za bardzo szans na odwrócenie tej tendencji, Toynbee niezmiennie pokładał nadzieję dla Zachodu w jego powtórnym zwróceniu się ku ludzkiej duchowości. 

W momencie śmierci Toynbee’ego Wspólnota Europejska liczyła zaledwie dziewięć państwa (Niemcy, Francja, Włochy, Holandia, Belgia, Luksemburg, Wielka Brytania, Dania i Irlandia), trudno więc stwierdzić, co dzisiaj nasz bohater powiedziałby o obecnym kształcie Unii Europejskiej. Czy jej dzisiejszy format – z rozrośniętą i niejednokrotnie absurdalną biurokracją – to już państwo uniwersalne? Czy migracje ludności spowodowane fiaskiem „arabskiej wiosny” i działalnością Państwa Islamskiego można uznać za dzisiejszą „Völkerwanderung”? Co może być – jeśli w ogóle może być – nowym kościołem uniwersalnym w sytuacji, kiedy chrześcijaństwo jest coraz bardziej rugowane z przestrzeni publicznej? Warto chyba pamiętać o historiozofii Toynbee’ego i mieć na podorędziu jego dialektykę, by sprawdzić, czy aby jednak jego wnioski nie urzeczywistniają się w danej – i to należącej do nas – chwili.

Warto również zauważyć, że wiele z elementów teorii Toynbee’ego można odnaleźć we wcześniejszych poglądach Polaka Feliksa Konecznego.

 

 

Arnold Joseph Toynbee (Foto: [CC BY-SA 3.0 nl (http://creativecommons.org/licenses/by-sa/3.0/nl/deed.en)])
Okładka wydanego w 1946 roku skrótu D.C. Sommervella obejmującego tomy I–VI (Foto: domena publiczna)